Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi kobi z miasteczka Kraków. Mam przejechane 13782.74 kilometrów w tym 163.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.43 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kobi.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2013

Dystans całkowity:892.24 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:47:29
Średnia prędkość:18.79 km/h
Maksymalna prędkość:61.50 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:74.35 km i 3h 57m
Więcej statystyk

Bieszczady 2013

Wtorek, 3 września 2013 · dodano: 17.10.2013 | Komentarze 0

Świetny spontaniczny wyjazd w mojej opinii najpiękniejsze Polskie góry jakimi są Bieszczady. Mimo, że są to niskie góry, przyciągają swoim urokiem i spokojem, który w nich panuję. Z dala od masowej turystyki spędziłem większość czasu poruszając się po lasach, po wymagających szlakach rowerowych. Spotkałem bardzo sympatyczne osoby podczas tych kilku dni i przeżyłem świetne przygody. Oby tak dalej !!!

Dzień 1 - Trzy cerkwie
Dzień 2 - Otryt i Dolina Sanu
Dzień 3 - Kołonice u Bartka
Dzień 4 - Hotel&Spa; u Hindusa
Dzień 5 - Mgła nad Soliną
Trochę zdjęć na zachętę, zapraszam do relacji!!!



























Kategoria Bieszczady 2013


  • DST 60.80km
  • Czas 03:05
  • VAVG 19.72km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kraków - Jaworzno pod wicher

Wtorek, 3 września 2013 · dodano: 03.09.2013 | Komentarze 0

Na prawdę ciężko stwierdzić żeby dzisiejszy odcinek sprawiał mi przyjemność. Cały przejazd do Jaworzna z chamskim czołowym wiatrem, czasem też bocznym w stronę środka jezdni. Duży ruch uliczny drogą 79 również przyczynił się do tego, że jechało się nieprzyjemnie.


Kategoria Wycieczki


  • DST 27.97km
  • Czas 01:42
  • VAVG 16.45km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 5 - Mgła nad Soliną

Poniedziałek, 2 września 2013 · dodano: 02.09.2013 | Komentarze 0

Wczoraj wieczorem zadzwoniłem od Patryka i zarezerwowałem miejsce w autokarze z Leska do Krakowa na 10 rano. W takim miejscu pospałbym jak najdłużej lecz niestety wstaję o 5 50 i zaczynam się zbierać, biorę jeszcze gorący prysznic, jem śniadanie i zaczynam pakowanie. Oddaję klucz Łukaszowi pracującemu w obsłudze i o 7 wyjeżdżam w kierunku Leska. Po drodze obowiązkiem było znaleźć myjnię gdzie wyczyszczą mi rower ponieważ nie byłoby opcji żeby kierowca wpuścił mnie z rowerem całym polepionym gliną. Rano strasznie zimno i niesamowita mgła unosząca się nad jeziorem, daje piękny krajobraz na horyzoncie. Z początku ostro musiałem podjechać a następnie długo zjeżdżałem. O 8 30 już w Lesku za 5 zł jeden gość myje mi rower wodą pod ciśnieniem. Nie pamiętam kiedy mój rower był taki czysty, teraz z dumą mogę włożyć go do miejsc na bagaże. Tutaj kończy się świetny wypad w piękne Bieszczady, w których byłem dwa lata temu jesienią z Olą. Teraz dla odmiany wybrałem rower jako środek komunikacji po tutejszych wsiach. Bieszczady to na prawdę trudny teren do jazdy rowerem. Odcinki proste zdarzają się tutaj rzadko i mają maksymalnie po kilkaset metrów, drogi wiją się w łuki pionowe, co oznacza męczące podjazdy i genialne zjazdy.




  • DST 35.58km
  • Czas 02:12
  • VAVG 16.17km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 4 - Hotel&Spa u Hindusa

Niedziela, 1 września 2013 · dodano: 02.09.2013 | Komentarze 0

Nie wiem jak opisać ten dzień bo jego początek był fajny, koniec cudowny a pomiędzy początkiem a końcem przeżywałem istny dramat przemoczony do suchej nitki, przewiany z dreszczami i bez telefonu, który zamókł w ulewie. Po kolei byłoby to tak... Wstajemy chwilę po godzinie 7 i Bartek woła mnie na śniadanie, po który mieliśmy trochę się powspinać na Jawor. Za oknem niepewnie lecz w końcu decydujemy, że idziemy i była to dobra decyzja. Dostałem specjalne buty, założyłem pelerynę i byłem gotowy do drogi. Tata Bartka jest leśniczym więc cała rodzina zna okoliczne lasy bardzo dobrze, dlatego droga na górę była krótsza niż godzina. Pierwszy raz miałem okazję popatrzeć przez lornetkę, której cena przyprawiła mnie o ból głowy. Bardzo ładny widok był na Łopiennik (1069 m.n.p.m), resztę gór niestety zasłaniały jeszcze posiadające sporo liści drzewa. Na górze chłodno i zawiewa więc po 15 minutach odpoczynku schodzimy na dół. Po krótkiej namowie ze strony mamy Bartka zostaję na obiad ;), po którym chciałem wyruszyć w nad Solinę by spotkać się z Rafałem i Patrykiem gdzie załatwili mi nocleg pod namiotem za darmo na terenie hotel&spa; Solinianka. Mimo paskudnego deszczu nie chciałem nadużywać gościnności rodziny Bartka i wyjechałem koło 14 30. Niecały kilometr po tym jak wyruszyłem znowu zerwał się straszny deszcz, z którym borykałem się przez kolejne kilka godzin nie mając żadnych szans. Najgorsza kwestia to buty, które gdy są mokre to każdy kto jechał w deszczu wie jakie to przyjemne uczucie. W końcu decyduję, że spróbuję przeczekać ulewe i chowam się pod daszkiem ledwo chroniącym przed mocno napierającym pod kątem deszczem. Po półtorej godziny patrząc na niebo straciłem wszelkie nadzieje. Zagryzłem zęby i pojechałem dalej. W międzyczasie zamókł mi telefon, który miałem w kieszeni peleryny i nie miałem jak skontaktować się z Patrykiem, który miał wytłumaczyć mi jak dojechać do ich domków. Wiedziałem tyle, że mieszkali u jakiegoś Hindusa. O 18 zatrzymuje się w Polańczyku próbując ratować swój telefon i wbijająm na jakieś poprawiny po weselu gdzie Pan młody próbuje mi pomóc przekładając karte do swojego telefonu lecz niestety kontakt do Patryka zapisałem na telefonie a nie karcie (kolejna nauczka na przyszłość). Pan młody proponuje mi żebym usiadł i napił się herbaty lub kawy lecz patrząc na siebie całego przemoczonego i zdenerwowanego nie chciałem psuć imprezy swoim widokiem. Jedna kobieta mówi, że wie gdzie są te domki i mniej więcej pokazuję palcem na mapie więc jest jakaś nadzieja. Dojeżdżam nad Solinę i zaczynam pytać ludzi szczegółowo. Patrze po samochodach pamiętając ich dostawczy pojazd. Wspinam się z rowerem po jakichś skarpach kompletnie brudząc rower i cały napęd w glinie. Frustracja sięga najwyższego punktu, w końcu znajduję miejsce przeznaczenia i widząc jaki standard tam występuje i patrząc na siebie zastanawiam się w ogóle czy wjeżdżać na teren. Decyduję, że gorzej być nie może i wjeżdżam zupełnie nie wiedząc w którym domku mieszkają. Wchodzę na recepcję i na szczęście jedli kolację. Dosiadłem się do stołu i na koszt moich nowo poznanych przyjaciół jem kaczkę z ryżem i jakieś hinduskie placki. Po chwili przychodzi żona Hindusa Polka i proponuje mi rosół, który był zbawieniem. Po uzgodnieniu z mężem dostaję domek za symboliczną złotówkę w co nie mogę uwierzyć. Ogromne podziękowanie dla Pana Hindusa z żoną oraz moich zbawicieli z Ostrowa Wlk. Biorę prysznic, po którym idziemy z chłopakami na 45 minut do sauny popijając zimne piwko, potem drugie i trzecie. Około 1 w nocy idę spać do łóżka w wystroju hinduskim. Nocleg w tym hotelu kosztuję 280 zł więc czułem się przez chwilę jak król ;) Po takim dniu nie mogłem trafić lepiej, byłem pewny że na następny dzień obudzę się z gorączką i przeziębieniem lecz rosół gorący prysznic i sauna pomogły odzyskać dobre samopoczucie.