Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi kobi z miasteczka Kraków. Mam przejechane 13782.74 kilometrów w tym 163.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.43 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kobi.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2013

Dystans całkowity:2113.48 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:108:27
Średnia prędkość:19.49 km/h
Maksymalna prędkość:67.50 km/h
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:111.24 km i 5h 42m
Więcej statystyk
  • DST 118.11km
  • Czas 05:50
  • VAVG 20.25km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 16 - Wyluzowana Grecja

Środa, 31 lipca 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 2

Świetny dzień za nami ! Jest 21 godzina i właśnie po raz pierwszy od dwóch tygodni odpalam małą kuchenkę gazową, którą taszczę od początku drogi. Robię sobie oczywiście makaron z jakimś sosem za 2,5 euro, mam nadzieję że będzie to wspaniały posiłek na dobry sen. Rozbijamy obóz jakieś 35 km od Thessalonik, które są naszym kolejnym celem i, w którym w piątek robimy dzień totalnego relaksu na plaży. Dzisiaj już z samego rana przekraczamy granicę i na najbliższej stacji kupujemy mapę Grecji. Ciśniemy parę kilometrów ekspresówką i zjeżdżamy na boczną drogę, gdzie zaciekawieni robotnicy drogowi pytają skąd jesteśmy i gdzie jedziemy. Kierujemy się do większego miasta Kilkas, po drodze mijamy charakterystyczne dla południa budownictwo oraz charakterystyczne luzackie nastawienie ludzi do życia. Biorąc z nich przykład przy jednym źródełku robimy sobie godzinną sjestę mając 62 km na liczniku i wczesną godzinę 1330. Tam uzupełniamy wodę i odpoczywamy w cieniu pod drzewem. Po relaksie gdy wydaje się nam, że się już nie podniesiemy, podnosimy się i to z takim skutkiem, że w jedną godzinę i pięć minut przejeżdżamy 30 km. Mogło to być zasługą zjedzonej parę minut wcześniej paczki Choco Boblles – płatki śniadaniowe z Kauflanda stworzone na wzór Nesquike. Po drodzę na światłach w jakiejś wiosce zagaduje nas jakaś Pani, widać że musiała sobie pogadać i pyta skąd jesteśmy i mieszanką grecko-niemiecką opowiada, że pracował kiedyś w Niemczech oraz, że kawałek stąd jakieś 3 km w lewo mamy ładne jezioro. Radziła żebyśmy się nie śpieszyli i tam pojechali. Generalnie każda zmiana kraju niesie za sobą ciekawość jak będzie i co innego będzie można zobaczyć. Grecja to dość górzyste tereny, masakryczne suche upały, gaje oliwne, pochowani przed upałami Grecy i ściśnięte obok siebie budownictwo jakie widzieliśmy w Kilkas. Grecja to znowu kraj, od którego nasza podróż zawraca w kierunku Polski, więc każdy kraj po Grecji będzie nas coraz bardziej zbliżał do domów. Jutro przed południem dotrzemy do Thessalonik i spędzimy tam resztę jutrzejszego dnia i cały piątek. Potem już obieramy kierunek Macedonia i Kosovo. Dobranoc jest super !!!











  • DST 100.00km
  • Czas 04:43
  • VAVG 21.20km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 15 - Koniec pięknej Bułgarii

Wtorek, 30 lipca 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0

Jest 21 30, rozbijamy się 10 km od granicy z Grecją. Bułgaria żegna nas niesamowitą burzą z niemilknącymi piorunami. Dzień zapowiadał się fatalnie, wstajemy o 7 rano i zaczynamy się zbierać, Tomek zaczynam naprawiać mocowanie bagażnika i decyduje się upiłować kawałek roweru, żeby zmniejszyć ramię działania siły na śrubę. Trwa to dobre 1,5 godziny + 15 minut na zmianę linki od hamulca, ja w tym czasie jem mleko z podrabianymi Cherriosami, które są 4 razy tańsze od oryginalnych a smakują tak samo. Na dodatek cała naprawa ma miejsce przy ekspresówce gdzie nie ma drzew i smażymy się jak jajka na słońcu, które od rana napiera. Około 11 ruszamy, jeszcze nigdy tak późno nie zaczynaliśmy jazdy, tym bardziej że noc była tragiczna ze względu na pagórkowate podłoże pod uprawy. Jedzie się ciężko, początkowo lekko pod górę drogą E71 w kierunku Kulaty gdzie istnieje jedyne czynne przejście graniczne z Grecją. Przejeżdżamy przez most i widzimy fajnie wyglądająca rzekę górską, do której po chwili schodzimy. Jest to pierwsza pozytywna rzecz tego dnia, po 3 dniach jazdy bez mycia ciężko zasnąć w namiocie. Rzeka okazuje się być bardzo czysta i bardzo zimna więc od razu się schładzamy. Myjemy się, robimy pranie, jemy śniadanie także full zestaw. Jest godzina 1330 a na liczniku mamy 15 km, gdy zazwyczaj do południa mamy co najmniej 50 km. Przekroczenie granicy tego dnia coraz bardziej się oddala. Postanawiamy trochę pocisnąć żeby znaleźć się jak najbliżej granicy. Upał jest niesamowity, a powietrze tak gorące, że aż wykrzywia twarz. Na szczęście od 13 do 21 ciężarówki powyżej 20 ton mają zakaz wjazdu na drogę, którą jedziemy więc czujemy się ciutkę bezpieczniej, do czasu gdy wjeżdżamy w pierwszy nieoświetlony tunel i nic nie widzimy, slysząc tylko jadąc z przodu i za nami samochody. Uwierzcie, trząsłem portkami strasznie, momentami nie wiedziałem czy w ogóle jestem na swoim pasie!!! Cała trasa dzisiaj była przepiękna, jechaliśmy wzdłuż rzeki, a z każdej strony otaczały nas super wyglądające góry. Dzisiejsza trasa to niezła uczta dla oczu. Nadrabiamy trochę kilometrów jadąc bardzo dobrym tempem, lecz koło 17-18 zaczyna się chmurzyć i widzimy ciemne chmury na horyzoncie. Co chwila chowamy się przed deszczem więc jazda ciągle jest przerywana. Podczas jednego takiego postoju na stacji młody Bułgar nalewający tam gaz wita się z nami i mówi o trasie, że końcowy odcinek jest off road i jest zorganizowany objazd. Jeden off road już zaliczyliśmy więc czemu nie zrobić tego ponownie. Przy kolejnym postoju zatrzymujemy się pod Kauflandem celem wydania ostatnich pieniędzy, które skrupulatnie liczymy. Wychodzi nam, że mamy 6,50 lewa, a przed nami na rożnie piecze się kurczak, który kosztuję 6,99 . Mówi się trudno, wchodzę z Tomkiem do sklepu i kupujemy pieczywo, picie, orzeszki paprykowe, płatki do mleka i po lodzie śnieżce. Pod Kauflandem schodzi nam około godziny ze względu na sporą ulewę i burzę, która zaczęła się chwilę po tym jak weszliśmy do sklepu. O 1940 decydujemy, że jedziemy ulicami zalanymi deszczem, jechało się jak przez płytką rzekę, ale pod sklepem spać nie będziemy.Darujemy sobie wyznaczone objazdy i objeżdżamy wał usypany z ziemi uniemożliwiający przejazd samochodom. I znowu droga tylko dla nas, widać że na trasie realizowana jest jakaś większa inwestycja budowlana, wszędzie nasypy, przyczółki, podpory i ciężki sprzęt budowlany. Na drodze spotykamy dużego żółwia, którego przenoszę poza jezdnię dla jego bezpieczeństwa. Końcowe 2-3 km jedziemy po piachu obok pracujących walców i wozideł. Chwilę przed miejscem gdzie się rozbijamy spotykamy ekipę kilkunastu budowlańców na jakiejś naradzie. Śmieją się, że jedziemy tą drogą i pozdrawiają nas. Idziemy spać z deszczem i piorunami !










  • DST 126.48km
  • Czas 06:44
  • VAVG 18.78km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 14 - Sofia kontra reszta Bułgarii

Poniedziałek, 29 lipca 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0

Z rana wstajemy, zwijamy namioty i prujemy do Sofii. Do granicy miasta mieliśmy dokładnie 15 km, natomiast do centrum 25 km. Rano scena jak z filmu „Dzień Świra” – „jak tkwią te chuje w tych jebanych autach”. Droga prowadząca do stolicy była zakorkowana na odcinku 9 km. My przejechaliśmy ten korek w 20 minut robiąc slalom między samochodami na dwupasmowej drodze. Zwiedzanie dużych miast z rowerem jest raczej niewygodne więc schodzimy z rowerów. Spędziliśmy tam około 2,5 godziny, stolica jak stolica, ładne budynki z czasów romantyzmu, efektowne budowle, lecz poza tym wielkiego wrażenia na nas nie zrobiło to miasto. Jest tutaj dużo wielkich parków, w jednym z nich moje oczy dostrzegły w końcu ładne Bułgarki więc postanowiłem to uwiecznić na zdjęciu. Nie podobają mi się kobiety w Bułgarii, dziwny typ urody. Plan pobytu w Sofii obejmował kupienie mapy tego miasta, żeby się z niego jakoś wydostać we właściwym kierunku. Gdy spacerowaliśmy zobaczyłem szyld HOSTEL więc postanowiłem spytać czy nie mają jakichś map miasta. Hotel był na III piętrze o czym poinformowali mnie robotnicy remontujący kamienice wewnątrz. Pukam, wchodzę i pytam o mapę, Pani tam siedząca zawołała chyba swojego męża, który z przyjemnością wręczył mi mapę za co podziękowałem mu serdecznym uściskiem dłoni. Rozkładamy mapę i zaraz podchodzi do nas młoda para pytając czy może w czymś pomóc. Rozmawiamy chwilę, pokazują nam gdzie jesteśmy na mapie i co ciekawego można tutaj zobaczyć. Jedziemy do parku, jemy śniadanie i wyjeżdżamy ze stolicy w kierunku miasta Pernik-- Bodgevard -- Bobov dol. Jak w tytule dnia 14 –stego w mniejszych miastach Bułgarii panuję straszna komuna i bieda. Niesamowite wrażenie zrobiła na nas mała miejscowość Bobov dol, która to miejscowość posiada ogromny zakład i wybudowane dookoła bloki, w których mieszkali robotnicy z rodzinami. Wszystko jest tak strasznie skupione w jednym miejscu, że aż przeraża prostotą. Ludzie patrzą na nas jakby pierwszy raz widzieli turystów na rowerach albo jakichkolwiek. Potrzebowaliśmy wody więc wszedłem do supermarketu, gdzie zastałem prawie puste półki. Wody nie było więc kupiłem Coca Colę. Wyjeżdżamy z miasta i zaraz ponownie łapię gumę, tym razem na przednim kole, dwie dętki na dwa dni, nie najgorzej – zostały jeszcze dwie. Robi się ciemno i podejmujemy decyzję, że pojedziemy trochę po ciemku co okazuje się fatalnym pomysłem. Zakładamy czołówki i włączamy wszystkie lampki. Jedziemy ekspresówką w stronę miasta Kulata. Na dodatek pierwszy raz w Bułgarii widzimy zakaz jazdy rowerem, ale nie mamy wyboru . Jedziemy kilka kilometrów i Tomek po raz trzeci zrywa śrubę dolnego mocowania bagażnika oraz linkę od hamulca więc rezygnujemy z dalszej jazdy i rozbijamy się kilkanaście metrów od ekspresówki. Dzień z dużą ilością wrażeń i kontrastów tego pięknego kraju. Do Grecji zostało nam koło 120 km więc jutro albo przekroczymy kolejną granicę albo rozbijemy się tuż przy niej. Dobranoc !!!
















  • DST 103.28km
  • Czas 06:21
  • VAVG 16.26km/h
  • VMAX 48.50km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 13 - Bułgarska premia górska

Niedziela, 28 lipca 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 2

Jest 21 48, dotychczas był to dla mnie najcięższy spośród tych trzynastu. Chcąc przejechać do Sofii musimy przeciąć góry, znajdujemy się około 15 km od stolicy, ja piszę relację a Tomek z Pawłem poszli robić zdjęcia Sofii nocą gdyż jest ładnie oświetlona. Rozbiliśmy się tuż przy autostradzie na jakimś polu, także z samego rana musimy stąd spadać. Padł pomysł żeby jechać dzisiaj do Sofii i pozwiedzać nocą ale bylibyśmy nieżywi następnego dnia. Decydujemy, że z samego rana przeznaczamy co najmniej 2 godziny żeby pochodzić po stolicy Bułgarii. Dzisiejsza trasa była przepiękna, góry i bardzo wysokie wiadukty,których podpory mogły mieć koło 70-80 metrów. Do jednej takiej podpory wszedłem i okazało się, że ściany mają koło 40-50 cm grubości a we wnętrzu są jakieś dziwne labirynty. Cały dzień pełen był wyczerpujących podjazdów, na których nogi mówiły dość. Na 75 km napotykamy mały wał usypany z ziemi i tabliczkę z napisem po bułgarsku i angielsku ROAD IS CLOSE. Ja z Tomkiem siadamy na betonie i jemy kolację a Paweł poszedł zobaczyć czy droga jest przejezdna. W między czasie podjechała para Bułgarów i dziewczyna mówiąca coś po angielsku spytała nas czy nie wiemy jak dojechać do Sofii skoro droga jest zamknięta, mówi że jadą tam pierwszy raz. Tłumaczę, że kolega poszedł sprawdzić ponieważ sami jesteśmy zdezorientowani. Po 15 minutach Paweł wraca i mówi, że rowerami uda nam się przejechać. Ruch samochodowy został wstrzymany ze względu na liczne osuwiska i zwężenia dróg. Jedziemy, męczymy jeszcze parę kilometrów podjazdu drogą obok autostrady, na której widzimy ładny tunel więc domyślamy się, że jest to przeprawa przez najwyższy punkt i teraz będzie już z górki, na szczęście było. Chwilę po 20 na 93 km łapię gumę, mały kawałek szkła przebija oponę i dętke na wylot. Łatamy oponę od wewnątrz łatką i zmieniamy dętkę, akcja poszła sprawnie. Swoją drogą dziwne, że jeżdżąc po Rumuńskich drogach nic się nie stało, a tutaj na lekkim zjeździe na dobrej nawierzchni przebijam oponę. Bułgaria póki co bardzo mi się podoba, ładny i ciekawy kraj, którego stolicę odwiedzamy jutro z rana. Dzisiaj w końcu skusiłem się pod Kauflandem na kiełbaskę gotowaną. Budki z jedzeniem pod Kauflandem kusiły już od Rumunii, za jakieś 5 zł kupuje kiełbasę białą i bułkę do tego. Rewelacji nie było, nawet powiedziałbym, że była niesmaczna ale zawsze to coś ciepłego.











  • DST 114.64km
  • Czas 06:22
  • VAVG 18.01km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 12 - Etap bułgarski

Sobota, 27 lipca 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0

Właśnie leżymy w namiocie, który został rozłożony w błyskawicznym tempie ze względu na nieprawdopodobną ilość bułgarskich żarłocznych komarów, czegoś takiego to jeszcze nie grali. Jest 21 godzina, dzisiaj nie wydarzyło się zbyt wiele, o 8 byliśmy już w trasie kierując się do miasta Pleven gdzie zamierzaliśmy wymienić pieniądze i zorientować się w cenach. Docieramy do miasta o 1230 i widzę punkt informacji turystycznej w kierunku którego zmierzamy żeby spytać o kantor oraz ewentualnie wziąć jakąś mapę miasta. Trafiamy akurat na 30 minutową przerwę, która okazała się nieco dłuższa więc rezygnujemy. W między czasie podchodzi do nas małżeństwo i pyta po angielsku czy może potrzebujemy pomocy bo widział, że staliśmy pod informacją turystyczną. Mówię mu, że szukamy kantoru, po chwili dostaję komunikatywną odpowiedź po angielsku. Jedziemy pod kantor , nie znamy cen w sklepach więc wchodzę do sklepu Billa na krótkie rozeznanie. Na szybko wygląda na to, że ceny są podobne do polskich. Na początek każdy wymienia po 10 euro co razem daje niespełna 60 lewów. Przed dotarcie do Pleven co chwila robimy przerwy przy drodzę gdzie można było podjeść różnych owoców. Parę kilometrów przed Pleven Paweł zauważa źródełko z wodą bardzo oblegane przez Bułgarów, cały czas podjeżdżał jakiś samochód z pustymi baniakami. Uzupełniamy zapasy wody, podmywamy się deczko i schładzamy głowy. Upały są na prawdę męczące gdy jest 35 stopni w cieniu i cały dzień przebywa się na słońcu . Samo miasteczko Pleven ładne, widać też, że Bułgarzy nie gonią i żyją raczej spokojnie. Po zakupach w Lidlu obieramy kierunek na Sofię, ledwo jak złapaliśmy dobrą drogę Tomek po raz drugi ścina śrubę mocującą bagażnik od dołu sprowadzając rower ze schodów. Wymieniamy ponownie w miarę sprawnie i jedziemy naprzód. Początkowo myśleliśmy, że uda nam się jutro dotrzeć do stolicy. Z miejsca, w którym nocujemy drogą ekspresową mamy do Sofii 94 km, drogami którymi jedziemy około 120 km dlatego zdecydowaliśmy, że podjedziemy blisko Sofii jutro, żeby w następny dzień spokojnie poświęcić przynajmniej 2 godziny na zobaczenie miasta i rozbicie się na jakimś campingu poza nim. Jazda po Bułgarii nie należy do łatwych o czym dzisiaj się przekonaliśmy a tym bardziej przekonamy się jutro przebijając się przez góry. Utrudnienie w komunikacji są do przejścia jeśli zna się cyrlicę bo alfabet bułgarski jest bardzo podobny. 1416 km za nami, póki co jest ok z wytrzymałością, choć upały dają w kość. Skończyłem dzisiaj antybiotyk po 5 dniach i z zębem lepiej. Przed rozjazdem na rozjazdem na ekspresówkę w kierunku Sofii stajemy na stacji i kupujemy z Tomkiem bardzo dobre bułgarskie piwko ZAGORKA ! Tym miłym akcentem kończymy dzień!







  • DST 94.89km
  • Czas 05:08
  • VAVG 18.49km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 11 - Promem do Bułgarii

Piątek, 26 lipca 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0

Jest dokładnie godzina 16 czasu rumuńskiego. Czekamy właśnie na prom, który przewiezie nas przeprawą przez Dunaj do Bułgarii, którą widzimy za rzeką. Prom jest o 19 i ponoć kosztuję 3 euro za osobę. Za horyzontem maluje się górzysta Bułgaria. Od rana kierujemy się na Turu Magurele 65A. Na liczniku lekko ponad 70 km więc dzisiaj raczej nie uda się dobić do setki. Droga od rana koszmarna, słońce chce spalić skórę i nudna jednostajna droga bez żadnych ładnych widoków. Zobaczymy co spotka nas w Bułgarii, gdzie spędzimy parę dni. Na kontroli granicznej panowie celnicy i policjanci powiedzieli, że mamy parę godzin do promu i żebyśmy poszli na plażę, na piwo oraz kurwy choć tych ostatnich stwierdził jego kolega nie ma. Podejrzewam, że prom może płynąc koło 20 minut więc w Bułgarii będziemy o 1930 o ile nie zmienia się w tym kraju strefa czasowa. Na plaży bardzo przyjemnie, z głośnika lecą rumuńsko-światowe hity pop music i choć to nie moja muzyka to po 10 dniach bez żadnej muzyki słucham z przyjemnością. Kierujemy się do stolicy Sofii, zobaczymy co ciekawego niesie za sobą ten kraj. Dunajec nie należy do najczystszych rzek świata, ale mimo to bez wahania daję nura do wody. Dzisiaj rano gdy zwijaliśmy namioty, odwiedził nas rolnik z widłami, powiedzieliśmy że przyjechaliśmy z Polski i jeździmy na rowerach po tej części Europy, pokazał gestem ręki że jest okej ! Za prom zapłaciłem ostatnimi lejami, dokładnie 10,97 leja, a Tomek z Pawłem po 2,5 euro. Wyszło na to samo. O 18 zbieramy się z leżakowania i zmierzamy w kierunku promu, przechodzimy kontrolę paszportową i czekamy na przeprawę, która okazała się spóźnić 30 minut. O 1945 jesteśmy już w Bułgarii i kręcimy jeszcze 20 km. Pierwsze wrażenie jak najbardziej pozytywne, ładny krajobraz, klimatyczne chatki i obowiązkowo przy każdej z nich winorośle. Rozbijamy się na polu obok drogi, ja od razu chowam się do namiotu bo komary chcą zjeść żywcem. Zakończył się etap rumuński a zaczyna bułgarsko-grecki. W Grecji powinniśmy być za 3 dni czyli równo dwa tygodnie po wyjechaniu z domów!









  • DST 136.87km
  • Czas 06:19
  • VAVG 21.67km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 10 - Rumuńskie ostatki

Czwartek, 25 lipca 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0

Ciężko wstać po wczoraj, jest 8 rano czasu rumuńskiego i zaczynamy się zbierać. Dzisiaj był najbardziej upalny dzień na trasie dlatego jesteśmy wykończeni. Odcinek był płaski i niekoniecznie atrakcyjny, dlatego chcieliśmy nabić tyle km na ile nogi pozwolą a przy tym wcześniej się położyć. Dzień raczej bez większych rewelacji, jazdę kończymy za miejscowością Balau. Rano pod Kauflandem spotkaliśmy dwa motocykle z Wrocławia i Nysy, którymi dwie pary jechały dziś na Transfogaraską. Pogadaliśmy 20 minut, razem użeraliśmy się z ochroniarzem-aptekarzem, któremu przeszkadzała menażka na trawniku. Dwie również fajne rzeczy dzisiaj to, że policjant z samochodu pierwszy nam pomachał, a druga gdy w mieście Balaci, gry zrobiliśmy drobne zakupy, właściciel sklepu rozłożył nam stół, dał obrus, przyniósł deskę, nóż, ręczniki papierowe i powiedział żebyśmy tutaj spokojnie zjedli, po chwili przyniósł wielkiego zmrożonego arbuza, który był cudownym uwieńczeniem upalnego dnia. Opowiadał nam chwilę jakieś historię i z tego co zrozumiałem, a coraz lepiej rozumiem rumuśnko-gestikulato to jego syn Lukas ożenił się z Polką. Dziękujemy i żegnamy się. Kończę pisać bo leje się ze mnie pot kroplami i muszę się doprowadzić do porządku. Dzisiaj czarny rozpędzony kot przebiegający przez ulicę w popłochu wpadł mi między koła, uderzając w korbę, mam nadzieję że przeżył ;) Jutro już Bułgaria. Bye !!!









  • DST 112.01km
  • Czas 06:48
  • VAVG 16.47km/h
  • VMAX 64.00km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 9 - Transfogaraska 7c

Środa, 24 lipca 2013 · dodano: 15.10.2013 | Komentarze 0

Z powodu bólu zęba, który stał się reżyserem ostatnich dni wstaję już o 3 30 i idę na poranną toaletę, piję 4 herbaty póki jest okazja i jem dwie zupki chińskie co jak się potem okaże nie było dobrym pomysłem. Korzystam z komputera i dostępu do internetu na super urządzonym strychu i po tygodniu oznajmiam, że żyję i mam się dobrze. Potem biorę gorący prysznic wycierając się niestety w wilgotno-mokrym ręcznikiem. O 550 budzę chłopaków, teraz oni idą się myć, pakujemy się i w drogę. Sam podjazd na 7c nie był tak wymagający jak sobie wyobrażałem. Wyruszyliśmy z Carty o 9, a na górze byliśmy o 15 30. Niesamowite przeżycie, którego zdjęcia nie są w stanie opisać. Na zjeździe Tomek miał wypadek, zarzuciło go na zjeździe, wpadł w wyrwany asfalt i gleba. Na szczęście tylko kilka ran i zadrapań, a mogło się to skończyć dużo gorzej. Wracając do podjazdu to nie mam o dużego nachylenia. Urokliwe widoki z każdym metrem wyżej coraz piękniejsze. Na dole ruszaliśmy z wysokości około 500 m.n.p.m natomiast na górze było około 2100 m.n.p.m, zalegały tam jeszcze ostatni śniegu. Na trasie bardzo dużo polaków, patrząc po rejestracjach z każdego zakątku Polski. Jedna z rodzin z Polski pytała czy to nasze dziewczyny jadą z nami bo mijali 3 rowerzystki z Polski, powiedziałem, że nic o tym nie wiem ale kto wie. Rowerzystów z sakwami widzieliśmy tylko dwóch jadących w przeciwną stronę. W naszą stronę atakował podjazd jeden kolarz i jeden gość na góralu z plecakiem górskim. Po drodze na jednym z wielu miejsc widokowych zamieniłem parę zdań z parą, na którą składała się Szwedka oraz Nowo-Zelandczyk, który bardziej przypominał Azjatę. Na 25 km dostaję gorące owacje od blond Rumunki, którą wychyliła się z szyby samochodu i zaczęła piszczeć i klaskać. Podziękowałem jej za to na górze gdy spotkaliśmy się na herbatce. Okazało się, że zostałem również rozpoznany przez kilku Polaków na górze dzięki czerwonej kurtce przeciwwiatrowej i przeciwdeszczowej, w którą trzeba było się ubrać bo w im wyżej tym coraz większy wiatr i chłód. Przy samym zjeździe jesteśmy ubrani w prawie wszystko co mamy i montujemy na moim kasku kamerkę. Zjazd fajny przez pierwsze parę kilometrów, potem już nic specjalnego. Pogoda była piękna za co dziękujemy naturze. Rozbijamy się w Corbeni przy rzece i idziemy spać. Bye !!!
Anita i Dawid



goni nas kolarz






sesja na skale, za którą była gruba przepaść

nogi się trzęsły a w gaciach pełno :p






gorsza strona globalizacji !




wierny kibic ;p






lekka gleba, na szczęście nie groźna ;)




  • DST 76.80km
  • Czas 04:36
  • VAVG 16.70km/h
  • VMAX 67.00km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 8 - Rumunia pełna wrażeń

Wtorek, 23 lipca 2013 · dodano: 15.10.2013 | Komentarze 3

Niesamowity dzień pełen wrażeń! Jutro z samego rana atakujemy najdłuższy podjazd tripa czyli 31 km szosą transfogaraską, ale najpierw o tym co wydarzyło się dzisiaj. Dzień z założenia miał być relaksacyjny i chyba takim można go nazwać. Zebraliśmy się z namiotu najpoźniej jak do tej pory bo przed 9. W Rumunii czas jest godzinę do przodu. Dzisiejszym celem było dojechać do Carty i właśnie tutaj jesteśmy. Pierwsza bardzo przyjemna dzisiaj sytuacja to obiad u rodziny rumuńskiej w miejscowości Barghis. Zaczęło się tak, że zatrzymaliśmy się przy wodopoju czyli węża z wodą żeby umyć głowy. Tam na wozidle, którą ciągnął koń siedziały trzy osoby z czego dwie z nich były w Polsce. Pewien starszy Pan o imieniu Trajan bardzo się ucieszył na nasz widok i po chwili rozmowy zabrał nas do siebie na kawę. W domu średniej klasy było czwórka jego wnucząt, żona, córka oraz zięć, który przyjechał po 30 minutach. Przyjechał po rodzinę, którą jutro zabiera do Polski, dokładnie do Warszawy, gdzie mają mieszkanie na Pradze. Ojciec dzieci od 12 lat handluje na bazarach i z tego utrzymuje rodzinę. Opowiadał, że byli we Włoszech czy Hiszpanii lecz w Polsce najłatwiej im się żyje. Rozmawialiśmy ponad godzinę, w między czasie zostaliśmy poczęstowani pyszną zupą z fasoli szparagowej, chlebem, salami, szynką, ogórkami, pomidorami, papryką i colą. Był to pierwszy ciepły posiłek od 7 dni więc korzystając z gościnności zjadłem 2 talerze. Przy okazji powiedziałem o bólu zęba i natychmiast otrzymałem lek do psikania zawierający 97 % spirytusu. Pomogło więc kupiłem w aptece to samo oraz antybiotyk na kolejne dni. Bardzo przyjazna rodzina, żyjąca bez prądu oraz bieżącej wody. Dziewczyna w moim wieku w ciąży z piątym dzieckiem, dobrze mówiła po polsku więc pogadaliśmy trochę o sytuacji w Polsce oraz w Rumunii. Dajemy dzieciakom po ciastu i cukierku, robimy pamiątkowe zdjęcia i ruszamy dalej. Zapomniałbym jeszcze, że ich pies rozmiarów niedźwiedzia poczęstował się naszymi bułkami, które były w sakwie – a niech ma na zdrowie ;) Jedziemy dalej, wszyscy nas pozdrawiają jak widzą flagę polski. W tle widać już nieśmiale Karpaty, przejeżdżamy przez wioskę Chirpar i nagle wybiega z chaty obok trójka dzieciaków i biegnie za nami początkowo pchając nasze rowery, jednak mój demoniczna dziewczynka zaczyna hamować co bardzo mnie dziwi bo kompletnie nie wiedziałem o co jej chodzi. Nagle staje przed rowerami zaczyna wykrzykiwać GUMEN, GUMEN, ja z Pawłem kompletnie nie wiemy o co może jej chodzić stoimy czekając na bieg wydarzeń, Tomek pojechał 100 metrów dalej. Po paru minutach dziwnej komunikacji i rozmowy prowadzącej do nikąd chcemy przejechać dalej lecz dziewczynka nie chce nas przepuścić i bierze duży kamień do ręki pokazując, że chce pieniądze. Na szczęście przychodzi starsza kobieta, prawdopodobnie ich babcia i przegania dzieci. Jedziemy szczęśliwie dalej z widokiem na Karpaty. Celem była Carta i tutaj się znajdujemy i zaczynamy myśleć o noclegu, jedziemy nad jakąś rzekę, gdzie jemy kolację i mamy zamiar się wykąpać, tylko ja zdążyłem wejść do wody i umyć się od głowy do pasa gdy dość nieprzyjemnie wędkarze uświadomili nas, że rzeka służy tylko do wędkowania. Pół godziny wcześniej spotkaliśmy rodzinę z Polski, która chodzi tutaj po górach i nocuje w pobliskim campingu. Po kiepskim incydencie nad rzeką pada pomysł, żebyśmy poszukali tego campingu i zorientowali się jakie są ceny. Po drodze pytam pewnego Niemca,( który spaceruje z dwoma przepięknymi psami, a który w Niemczech zatrudnia dwóch Polaków w firmie budowlanej przy budowie domów) o drogę d o campingu. Okazuje się, że właśnie tam nocuje w Camperze, prowadzi nas słabym lecz zrozumiałym angielskim. Znajdujemy camping, chwila narady i za 45 leji bierzemy nocleg. Tak czy siak musieliśmy w końcu naładować telefony, aparaty i kamerkę oraz w końcu wziąć wymarzony prysznic. Wchodzimy na pole namiotowe i na około mnóstwo narodowości, dużo Niemców, Holendrów, lecz najwięcej oczywiście Polaków (Wrocław, Poznań, Katowice, Kraków). Bierzemy prysznic, potem pijemy piwko i grillujemy kiełbaski z mieszanką przyjaciół z Warszawy i Szczecina, którzy uczyli się razem we Wrocławiu. Rozmawiam z nimi koło 30 minut, prosta kalkulacja 8 osób i 2 litry palinki, której biorę dwa głębsze łyki i dziękuje żeby nie przesadzić przed jutrzejszym podjazdem. Mili ludzie częstują grillowanym bakłażanem i tutejszymi ziemniaczkami. Również podczas rozbijania namiotów spotykamy parę z Katowic, która jest 26 dzień w trasie łącząc jazdę na rowerze z chodzeniem po górach. Chłopak Dawid oraz Anita tak samo jak my atakują jutro 7c. Niesamowicie relaksujący dzień pełen wrażeń i niezapomnianych emocji, chyba jak dotąd najciekawszy jak dla mnie. Jutro prawdziwa próba charakteru! Dobranoc, jest godzina 23 47 czasu rumuńskiego.











rumuńskie diobły

demoniczna dziewczynka w bordowej sukience




  • DST 143.43km
  • Czas 07:12
  • VAVG 19.92km/h
  • VMAX 64.00km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 7 - Ciąg dalszy Rumunii

Poniedziałek, 22 lipca 2013 · dodano: 15.10.2013 | Komentarze 0

Niesamowicie upalny dzień, mimo używania kremu z filtrem ochronnym SPF 50 jesteśmy spaleni i cali w pęcherzach. Po 7 rano wyjeżdżamy nie wiedząc za bardzo gdzie jechać, najpierw pytamy rolnik, który próbuje tłumaczyć po rumuńsku pokazując na odległy maszt telewizyjny. Musimy się kierować na miejscowość Pata i Boju. Okazuje się, że wczoraj zrobiliśmy niepotrzebnie pod koniec dnia parę kilometrów podjazdu o czym przekonujemy się gdy młody chłopak jadący do pracy sprawdza nam na mapach google jak powinniśmy jechać. Popatrzył na naszą mapę i powiedział „Come on me” co znaczyło po mojemu Follow me. Jedziemy za nim zjazdem koło 2 kilometrów i na rondzie kieruje nas na właściwą drogę, którą wczoraj mijaliśmy. Dzień bardzo wycieńczający, masa podjazdów, ciężkie drogi, szuter lub składane bloki betonowe. Jedziemy kilkanaście kilometrów drogą teoretycznie z zakazem dla rowerów. Dzień kończymy za miastem Medias na wzgórzu rozbijając namioty. Już szósty dzień walczę z koszmarnym bólem dolnej szóstki i od wczoraj dolnej ósemki. W mieście Turda idę do apteki, pani łamanym angielsko-rumuńskim daje mi antybiotyk w postaci tabletek, które miałem brać trzy razy dziennie. Mimo to decyduje się na pójście do dentysty. Znajduję gabinet lecz asystentka mówie, że doktor będzie dopiero o 15 czy za 3 godziny. Bardzo fajna młoda kobieta, chciała mi przepisać receptę na następny antybiotyk i pokierowała rysunkowo na kartce gdzie jest jeszcze inny dentysta. Przy okazji spytałem ile kosztuje wizyta, więc okazuje się że zwykłe borowanie + plomba kosztuje 80 lejów, natomiast leczenie kanałowe 180 lejów. Chyba zostaje tylko stary sposób z kombinerkami. Paweł również próbuję mnie ratować tabletkami odkażającymi, które zabrał z Rabki. Dzisiaj odpuszczam kolację i próbuję szybko usnąć. Ciekawą rzeczą dzisiaj było spotkanie 9 letniej dziewczynki o imieniu Aleksandra, która mieszka w Medias, jej mama pracuję w szpitalu, a tata jest na emeryturze. Bardzo podobały jej się moje tautaże i flaga AGH. Na odchodne dostaje od nas batonik zbożowy. Rano też zaczepli nas dwa starsi panowie mówiąc, że byli w Krakowie w kościele mariackim. Dzień pełen bólu przez ó zamknięte. Oby jutro było lepiej!!!