Info
Ten blog rowerowy prowadzi kobi z miasteczka Kraków. Mam przejechane 13782.74 kilometrów w tym 163.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.43 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Czerwiec3 - 0
- 2014, Październik3 - 0
- 2014, Wrzesień16 - 10
- 2014, Sierpień31 - 7
- 2014, Lipiec9 - 4
- 2014, Czerwiec1 - 0
- 2013, Listopad1 - 0
- 2013, Wrzesień14 - 2
- 2013, Sierpień28 - 19
- 2013, Lipiec19 - 12
- 2013, Czerwiec1 - 1
- 2013, Maj5 - 1
- 2012, Listopad10 - 2
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień4 - 5
- 2012, Sierpień4 - 0
- 2012, Lipiec2 - 0
- DST 68.09km
- Czas 03:56
- VAVG 17.31km/h
- VMAX 56.30km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 25 - Chillout in Pitres
Sobota, 16 sierpnia 2014 · dodano: 27.09.2014 | Komentarze 0
Jest
po 14 – jestem po śniadaniu i obiedzie „menu del dia” i
genialnym deserze Natillas Caseras ;), którego wziąłem dwie
porcje. Pokochałem ten deser, coś w stylu pudingu z cynamonem i
rozpuszczonymi herbatnikami.
Spałem
aż do 10, nawet nie nastawiałem budzika, wyregulowałem przerzutki
i podciągnąłem trochę hamulec z przodu i poczytałem książkę.
21:35 – rozłożyłem namiot za opuszczonym budynkiem przyj
rozjeździe dróg. Wystartowałem dziś o 16, godzinę zajęło mi
porządkowanie i rozmieszczenie rzeczy w sakwach. Mając wszystko na
ziemi, podzieliłem rzeczy na te, które używam bardzo często,
prawie codziennie i te, które używam raczej awaryjnie. Jakoś udało
się spakować tak, żeby sakwy ważyły podobnie. Potem wytrzepałem
namiot z piachu, okruchów, trawy, owadów. Udało mi się dzisiaj
przejechać prawie 70 km, w niecałe 4 godziny, droga wciąż bardzo
urokliwa. Koło 19 napadł mnie straszny głód, stan posiadania to
pół paczki herbatników, jest sobota wieczór, wiedziałem że nie
mogę tego tak zostawić i muszę spróbować gdzieś kupić chleb.
Zdecydowałem, że zjadę do miasteczka Alcolea. Pierwsze Cafe Bar,
pytam „Donde puedo comprar pan ?”(Gdzie mogę kupić chleb),
jeden facef pijący piwo, będący zarazem jedynym klientem tego
wieczoru kręci głową i coś bełkocze żeby spróbować wyżej w
mieście. Jadę dalej, pytam miejscowego pijaczka o to samo, mógłby
mówić do mnie po chińsku wyszło by na to samo. Jego pijany
hiszpański równał się dla mnie chiński. Kawałek dalej wchodzę
do Bar Club Whisky i tutaj chce się na chwilę zatrzymać... W
miasteczku widziałem może 10-15 osób przejeżdżając przez nie.
Ale to miejsce Bar Club Whisky, w środku wyglądało jak dobry bar w
Krakowie, jedynym problemem było, że nikogo nie było w środku, aż
żal się robi patrząc na młodego barmana przecierającego
szklanki. W życiu nie spodziewałbym się takiego baru w takim małym
miasteczku. Barman mówi mi, że wszystko już pozamykane jest, że
sobota wieczór, ale mówi że obok jest piekarnia, idzie ze mną
kawałek i mówi, że zamknięte. Krzywię twarz z niezadowolenia,
chyba było widać, że głodny jestem, może teraz jemu zrobiło się
mnie żal i zapukał do środka wołając ANA. Młoda dziewczyna
otworzyła i sprzedała mi dwie weki, jedna ogromna, druga o połowę
mniejsza. Chłopak z baru uratował mi nic i jutrzejszy poranek, bo w
nocy pewnie nie usnąłbym z głodu i rano głodował. Gdyby nie
późna pora 20:30 chętnie bym zamówił piwo w jego barze ale
zaczynało się ściemniać, ja musiałem znaleźć miejsce na nocleg
i zdecydować, którą drogą jutro jechać. Dzisiaj lajtowy dzień,
regenerujący organizm ;) Do jutra !!!
gorąco polecam, wystarczy wpisać na youtube i znajdziecie przepis ;))
w Hiszpanii Cafe Bar są wszędzie...