Info
Ten blog rowerowy prowadzi kobi z miasteczka Kraków. Mam przejechane 13782.74 kilometrów w tym 163.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.43 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Czerwiec3 - 0
- 2014, Październik3 - 0
- 2014, Wrzesień16 - 10
- 2014, Sierpień31 - 7
- 2014, Lipiec9 - 4
- 2014, Czerwiec1 - 0
- 2013, Listopad1 - 0
- 2013, Wrzesień14 - 2
- 2013, Sierpień28 - 19
- 2013, Lipiec19 - 12
- 2013, Czerwiec1 - 1
- 2013, Maj5 - 1
- 2012, Listopad10 - 2
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień4 - 5
- 2012, Sierpień4 - 0
- 2012, Lipiec2 - 0
- DST 114.86km
- Czas 06:49
- VAVG 16.85km/h
- VMAX 54.10km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 36 - Inland day - żniwa
Środa, 27 sierpnia 2014 · dodano: 29.09.2014 | Komentarze 0
20:04
– zacznę od wczorajszej nocy. Kasia wylądowała o 22:55, a
dopiero o 23:30 przywitałem ją w hali przylotów. Tak jak obiecała
przywiozła kabanosy, jakieś wiśniowe małpki i tym podobne :)
Obydwoje byliśmy bez formy więc 0,5 litra lubelskiej + dwie małpki
szybko podziałały. Jak to zwykle z Kotem, dużo rozmów o życiu i
ciekawych tematach. Po dwóch godzinach zakumplowaliśmy się z parą
francusko-portugalską, a na dodatek dosiadł się do nas podróżujący
samotnie pan koło 50 lat z Texasu, także mieszanka wybojowa. O 2 w
nocy Kasia wpada na pomysł, że ostrzyże mnie bo zarosłem, a tak
się składa, że ma nożyczki, specjalny grzebień i w ogóle jest
specjalistką. Długo to będę wspominać, darmowy fryzjer na
lotnisku w Barcelonie, Estamos locos ?
Po
3 w nocy wszyscy zgodnie zdecydowali, że dobrze byłoby się
zdrzemnąć 2-3 godzinki, więc weszliśmy do wewnątrz i każdy na
chwilę przyciął komara. O 6 rano gdy Kasia zbierała się ze
strażnikiem z Texasu na pociąg do Valencii, Mariny i Pedra już nie
było, zostawili tylko napis na kartonie „Was cool to meeting you –
Marina, Pedro”
Wyjechałem
z lotniska, zrobiłem może 2 kilometry i stwierdziłem, że nie ma
szans i muszę się zdrzemnąć chociaż dwie godzinki. Zjechałem z
drogi, nadmuchałem materac i rozłożyłem się na mokrej trawie
wchodząc w śpiwór. Wszystko spoko tylko mrówki mnie strasznie
pogryzły. Wstaję o 8, jest już jasno, patrzę a 50 metrów dalej
rusek rozbity z namiotem wcina śniadanie, podjechałem, zamieniłem
parę zdań i pojechałem. Naprawdę żal mi gościa...
Długo
nie mogłem znaleźć drogi na północ C 245, aż w końcu po kilku
pytaniach i wskazówkach od ludzi się udało. Dziś już poczułem,
że powoli się wznoszę coraz wyżej, sporo interwałów z przewagą
podjeżdżania. Do Andory mam 90 kilometrów, więc jutro powinno
udać się wjechać do tego małego kraju. Mały ale wariat ?