Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi kobi z miasteczka Kraków. Mam przejechane 13782.74 kilometrów w tym 163.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.43 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kobi.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Wycieczki

Dystans całkowity:13434.34 km (w terenie 154.00 km; 1.15%)
Czas w ruchu:731:41
Średnia prędkość:18.36 km/h
Maksymalna prędkość:71.50 km/h
Liczba aktywności:144
Średnio na aktywność:93.29 km i 5h 04m
Więcej statystyk
  • DST 92.69km
  • Czas 05:11
  • VAVG 17.88km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 19 - Thessaloniki again

Sobota, 3 sierpnia 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 2

Wstajemy rano, jest sobota i już z samego rana ludzie przyjeżdżają na plażę. W nocy kilka razy wstawałem żeby się przewietrzyć chodząc po plaży, był niesamowity księżyc, tak pięknego jeszcze nie zdarzyło mi się oglądać. O 6 30 zgodnie z tym co mówił Kris powinien być wschód słońca więc wstaję o tej godzinie i podziwiam jakże piękny wschód słońca!!! Zbieramy się i jedziemy na plażę, na której spaliśmy zeszłej nocy z racji tego, że były tam toi toi oraz natrysk. Pływamy jeszcze godzinkę w morzu, jemy śniadanie, myjemy się i ruszamy do Thessalonik żeby trochę pozwiedzać to miasto. Okazuje się na prawdę bardzo ładne z ciekawym budownictwem, które oglądaliśmy z cytadeli, z której roztaczał się widok na całe miasto. Żeby pojechać na cytadelę namówiła nas polska rodzina, którą spotkaliśmy w tym mieście. Mówią, że również kiedyś jeździli z sakwami np. Po Norwegii, spotykamy również ciekawą mieszankę sakwiarzy: jeden to Słowak,a drugi pochodził z Hondurasu. Słowak przygodę zaczął w Austrii gdzie pojechał z siostrą, był w Czarnogórze i teraz śmiga po Grecji. Robimy sporo zdjęć tego dnia, jako że powoli opuszczamy Grecję i kierujemy się do Macedonii. Po drodze w Lidlu kupujemy butlę gazową do mojej kuchenki, na której wieczorem gotujemy ryż z sosem pomidorowym. Ryż był tani i nie zauważyłem, że jest on pakowany luzem bez woreczków . I jeszcze super premia owocowa na koniec dnia, przy drodze rosną pyszne winogrona, natomiast kawałek dalej w rowie leży kilka wielkich arbuzów. Jednego jemy na miejscu , a drugiego biorę na bagażnik. Zaczyna się powrót to Polski, najpierw Macedonia potem Kosovo. Grecja to z pewnością piękny kraj.


















  • DST 32.94km
  • Czas 02:11
  • VAVG 15.09km/h
  • VMAX 40.50km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 18 - Zasłużony odpoczynek

Piątek, 2 sierpnia 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0

Za nami świetna noc na plaży, którą popsuły trochę komary więc rozbiliśmy namioty żeby się przed nimi schować. Od rana słychać kojący szum morza i fal obijających o brzeg. Dużo młodzieży przychodzi nocą na plaże grupkami, siedzą, piją piwko, whisky palą jointy czemu towarzyszy wiele śmiechu. Tomek z Pawłem pojechali do sklepu a ja zabieram się za śniadanie czyli płatki z mlekiem, niestety jednak mleko się zepsuło od wczoraj. Tomek po minucie wraca bo złapał gumę więc bierze się za zmianę dętki a ja naprawiam prawy pedał, z którego wypadły mi jakimś cudem dwie śruby. W czasie napraw i pakowania podchodzi do nas murzyn sprzedający robione ręcznie opaski na rękę. Zaciekawiony naszymi rowerami, pyta się skąd jesteśmy. Tutaj zaczyna się trochę szalona historia, gdy Kelly dowiaduje się, że przyjechaliśmy z Polski wpada w szał radości bo okazuje się, że ma żonę Polkę, do której od razu dzwoni mówiąc, że spotkał Polaków, którzy przyjechali z Polski do Grecji na rowerach. W sumie póki co nic w tym dziwnego do czasu gdy podaje mi telefon i już w następnej sekundzie rozmawiam z jego żoną. Weronika ma 23 lata i pochodzi z Poznania lecz mieszka w Thessalonikach od maja 2012. Poznali się z Kellym (Nigeryjczykiem) na Facebooku. Rozmawiam z nią koło 10 minut, rozmowa się jakoś rozkręciła, mówi że za 2 tygodnie wraca do Polski autokarem. Z Kellym rozmawialiśmy jeszcze dobre 15 minut podczas, których to wyżalał się nam jakie ma problemy prawne, żeby dostać obywatelstwo oraz, że w Grecji kompletnie nie ma pracy. Kelly ma 29 lat i zajmuje się robieniem opasek na rękę. Każdemu z nas przypadła jakaś do gustu więc kupiliśmy po jednej. Robimy pamiątkowe foto i spadamy zmienić miejsce jadąc wzdłuż wybrzeża w stronę klifów. Dzisiaj dzień bardzo spokojny, przeznaczony na odpoczynek ponieważ jutro zawracamy w stronę Polski. Ratownik, z którym wczoraj rozmawiałem pyta czy wszystko jest okej i co teraz zamierzamy. Mówię mu, że jedziemy do Macedonii, a potem do Kosova na co siedzący obok Grek wtrąca się i mówi, że Macedonia jest tutaj, a my jedziemy do Fyrrom(Skopje). Nie wdając się w ich polityczne przekonania odpuszczam i jedziemy naprzód. Docieramy do klifów gdzie jest świetna plaża przypominająca mi dziką plażę w Chorwacji. Tam korzystam z okazji i proszę Panią z przyczepki, w której sprzedawała alkohole, napoje i jedzenie o naładowanie kamerki i telefonu. Rozmawiamy chwilę i jej również ciężko uwierzyć, że przyjechaliśmy z Polski na rowerach. Pyta mnie czy jestem katolikiem na co odpowiadam, że ateistą, mówi że każdy powinnien w coś wierzyć na co odpowiadam jej, że owszem wierzę...  Uśmiechem z obu stron kończymy rozmowę i podłącza mi urządzenia do prądu. Spędzamy tam parę godzin i decydujemy , że przejedziemy jeszcze kawałek wzdluż wybrzeża. Po drodze trafiamy na Lidl gdzie kupujemy parę rzeczy, ja kupuję dwa greckie piwa, jogurt oraz Choco Club, który właśnie się skończył a bez którego wyprawa nie mogła by się odbyć. Szukamy plaży i trafiamy na plażę niedaleko znanego tutaj baru Riviera, do której prowadzi nas najpierw pewna strażniczka, gdy wjechaliśmy w miejsce bez drogi dalej, a potem dwóch młodych chłopaków, którzy jechali za nami od Lidla też pod wrażeniem naszej podróży życzą nam powodzenia. W Grecji raczej nie ma problemu żeby się porozumieć po angielsku. Dzisiaj ostatnia noc na plaży, gdzie jest cudownie i dzieją się fajne rzeczy, a mianowicie Tomek z Pawłem idą do baru na plaży spytać o podładowanie telefonu, nie ma ich dobre 25 minut. W końcu Paweł przychodzi i mówi chodź do baru bo Tomek pije piwko i w barze rozmawia z dwoma Grekami barmanem oraz jego przyjacielem, który po pracy siedzi z kumplem i piję z nim towarzysząc mu. Idę do baru i zaczynamy rozmowę, którą trwała dobrą godzinę. Obydwaj panowie mają na imię Kris, jeden to barmana drugi jest topografem. Głównie rozmawialiśmy z Krisem topografem przy barze gdyż drugi był teoretycznie w pracy. Nieprawdopodobnie przyjaźni i sympatyczni ludzie, od razu zaproponowali mi coś do picia więc poprosiłem o wódkę, którą dostałem w szklance do drinków. Mieli tylko Polską wyborową, więc wypiłem z lodem, potem zaciekawiła mnie pewna maszyna robiąca coś jakby różowe kulki, Tomek mówi że w Polsce nazywa się to SNOFFY. Kris podał mi to również z wódką mówiąc, że smakuje super – miał rację. Potem znowu podał nam coś co nazwałbym mrożoną kawą, również genialne. W końcu spytałem czy mają coś w barze do jedzenia jako, że trochę mnie już ssało w żołądku. Wstał i powiedział, że zaraz wróci. Oczywiście nie chciał żadnych pieniędzy za picie ani jedzenie. Po chwili wraca z trzema hot dogami, gdy zjedliśmy poszedł po następne. Genialni i inteligentni ludzie mający świadomość sytuacji gospodarczej swojego kraju, gdzie 2 miliony ludzi nie ma pracy, a jeszcze mnóstwo nie jest zarejestrowanych jako bezrobotni. Narzekał na rząd oraz greków, którym nie chce się ruszyć tyłków na demonstrację tylko wolą siedzieć na facebooku( czyli podobnie jak w Polsce). Pytał jakie są ceny w Polsce oraz w jakim wieku zakłada się rodziny, w końcu spytaliśmy jak euro wpłynęło na ich gospodarkę, oczywiście odpowiedzieli, że fatalnie pogorszyło to stan życia. Bardzo fajny i sympatyczny wieczór z przyjaciółmi z Grecji ;)













  • DST 71.21km
  • Czas 04:09
  • VAVG 17.16km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 17 - Thessaloniki - Grecja dzień 2

Czwartek, 1 sierpnia 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 3

Wstajemy o godzinie 9 05, noc była fatalna, niesamowita duchota uniemożliwiająca sen, na dodatek Tomek zatruł się czymś i zdycha od wczoraj. Zapomniałbym jeszcze o mojej misji ratowania greckich żółwi, które są tutaj chyba najczęściej rozjeżdżanymi zwierzętami na drogach. Póki co od chwilowej śmierci uratowałem dwa żółwie. Upał jest niesamowity, pot leje się z człowieka, wystarczy tylko minutę postać na słońcu. Piszę już z plaży, na której jesteśmy już kilka godzin, liczba uratowanych żółwi wzrasta do trzech ale pokolei. Jedziemy bocznymi drogami obok ekspresówki lub też ekspresówką, gorąco i pod górę, kilometry wpadają bardzo opornie. Wreszcie na koniec musimy jechać poboczem czteropasmowej autostrady ponieważ innej drogi do Thessalonik nie ma. Autostrada przy wjeździe do miasta zamienia się w coś w rodzaju obwodnicy gdzie panuję niesamowity chaos, czegoś takiego na prawdę jeszcze nie widziałem. Samochody, autobusy stoją w korkach a motocykle i my we trzech na rowerach sprytnie omijamy samochody raz z prawej, raz z lewej. Po szalonej jeździe wjeżdżamy wreszcie do Thessalonik, miasto wygląda rewelacyjnie i pasuję do mojego gustu. Spotykam tam dziewczynę z Kanady o imieniu Jane, która przyleciała z Kanady do Albanii i jedzie do Turcji swoim wspaniałym rowerem z genialnymi sakwami, rozmawiamy parę minut, robimy foto i spadamy dalej. Kilka minut później trafiamy na spożywających późne śniadanie Holendrów, którzy z kolei z Holandii samolotem przylecieli do Trucji na jakąś wyspę Mamaras i przejechali stamtąd do Grecji do Thessalonik skąd wracają samolotem do Holandii. Gdy opowiedziałem o naszej wyprawie byli pod wrażeniem. Imiona niestety mieli dziwne na literę K więc nie zapamiętałem, robimy pożegnalne zdjęcia i jedziemy dalej w poszukiwaniu plaży. W końcu po męczarni widzimy znak w prawo na plażę, wjeżdżamy i pełni szczęścia wchodzimy do jakże ciepłego i słonego morza. Jest cudownie, lepiej być nie może. Po godzinie wylegiwania się i pływania idę się przejść na molo, po drodze pytam ratownika czy można się rozbić na plaży, mówi że nie widzi problemu, lecz mówi żebyśmy uważali na rowery. Docieram na molo i robię parę zdjęć. Wracam i pływam dalej. O 19 podchodzi do nas Rosjanin żołnierz, który mieszka w Thessalonikach, rozmawiamy chwilę po rusku, bardziej on mówi ja staram się odpowiadać najprostszymi zwrotami po rosyjsku. Mówił, że 25 lat służył w wojsku i skończył tam szkołę masażu. Dał nam trzy pierniki rosyjskie z oryginalną reklamówkę z Moskwy. Tomek właśnie przyniósł dwa piwa ze sklepu, tyle że jedno z nich okazuje się być winem. Jest cudownie !!!


















  • DST 118.11km
  • Czas 05:50
  • VAVG 20.25km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 16 - Wyluzowana Grecja

Środa, 31 lipca 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 2

Świetny dzień za nami ! Jest 21 godzina i właśnie po raz pierwszy od dwóch tygodni odpalam małą kuchenkę gazową, którą taszczę od początku drogi. Robię sobie oczywiście makaron z jakimś sosem za 2,5 euro, mam nadzieję że będzie to wspaniały posiłek na dobry sen. Rozbijamy obóz jakieś 35 km od Thessalonik, które są naszym kolejnym celem i, w którym w piątek robimy dzień totalnego relaksu na plaży. Dzisiaj już z samego rana przekraczamy granicę i na najbliższej stacji kupujemy mapę Grecji. Ciśniemy parę kilometrów ekspresówką i zjeżdżamy na boczną drogę, gdzie zaciekawieni robotnicy drogowi pytają skąd jesteśmy i gdzie jedziemy. Kierujemy się do większego miasta Kilkas, po drodze mijamy charakterystyczne dla południa budownictwo oraz charakterystyczne luzackie nastawienie ludzi do życia. Biorąc z nich przykład przy jednym źródełku robimy sobie godzinną sjestę mając 62 km na liczniku i wczesną godzinę 1330. Tam uzupełniamy wodę i odpoczywamy w cieniu pod drzewem. Po relaksie gdy wydaje się nam, że się już nie podniesiemy, podnosimy się i to z takim skutkiem, że w jedną godzinę i pięć minut przejeżdżamy 30 km. Mogło to być zasługą zjedzonej parę minut wcześniej paczki Choco Boblles – płatki śniadaniowe z Kauflanda stworzone na wzór Nesquike. Po drodzę na światłach w jakiejś wiosce zagaduje nas jakaś Pani, widać że musiała sobie pogadać i pyta skąd jesteśmy i mieszanką grecko-niemiecką opowiada, że pracował kiedyś w Niemczech oraz, że kawałek stąd jakieś 3 km w lewo mamy ładne jezioro. Radziła żebyśmy się nie śpieszyli i tam pojechali. Generalnie każda zmiana kraju niesie za sobą ciekawość jak będzie i co innego będzie można zobaczyć. Grecja to dość górzyste tereny, masakryczne suche upały, gaje oliwne, pochowani przed upałami Grecy i ściśnięte obok siebie budownictwo jakie widzieliśmy w Kilkas. Grecja to znowu kraj, od którego nasza podróż zawraca w kierunku Polski, więc każdy kraj po Grecji będzie nas coraz bardziej zbliżał do domów. Jutro przed południem dotrzemy do Thessalonik i spędzimy tam resztę jutrzejszego dnia i cały piątek. Potem już obieramy kierunek Macedonia i Kosovo. Dobranoc jest super !!!











  • DST 100.00km
  • Czas 04:43
  • VAVG 21.20km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 15 - Koniec pięknej Bułgarii

Wtorek, 30 lipca 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0

Jest 21 30, rozbijamy się 10 km od granicy z Grecją. Bułgaria żegna nas niesamowitą burzą z niemilknącymi piorunami. Dzień zapowiadał się fatalnie, wstajemy o 7 rano i zaczynamy się zbierać, Tomek zaczynam naprawiać mocowanie bagażnika i decyduje się upiłować kawałek roweru, żeby zmniejszyć ramię działania siły na śrubę. Trwa to dobre 1,5 godziny + 15 minut na zmianę linki od hamulca, ja w tym czasie jem mleko z podrabianymi Cherriosami, które są 4 razy tańsze od oryginalnych a smakują tak samo. Na dodatek cała naprawa ma miejsce przy ekspresówce gdzie nie ma drzew i smażymy się jak jajka na słońcu, które od rana napiera. Około 11 ruszamy, jeszcze nigdy tak późno nie zaczynaliśmy jazdy, tym bardziej że noc była tragiczna ze względu na pagórkowate podłoże pod uprawy. Jedzie się ciężko, początkowo lekko pod górę drogą E71 w kierunku Kulaty gdzie istnieje jedyne czynne przejście graniczne z Grecją. Przejeżdżamy przez most i widzimy fajnie wyglądająca rzekę górską, do której po chwili schodzimy. Jest to pierwsza pozytywna rzecz tego dnia, po 3 dniach jazdy bez mycia ciężko zasnąć w namiocie. Rzeka okazuje się być bardzo czysta i bardzo zimna więc od razu się schładzamy. Myjemy się, robimy pranie, jemy śniadanie także full zestaw. Jest godzina 1330 a na liczniku mamy 15 km, gdy zazwyczaj do południa mamy co najmniej 50 km. Przekroczenie granicy tego dnia coraz bardziej się oddala. Postanawiamy trochę pocisnąć żeby znaleźć się jak najbliżej granicy. Upał jest niesamowity, a powietrze tak gorące, że aż wykrzywia twarz. Na szczęście od 13 do 21 ciężarówki powyżej 20 ton mają zakaz wjazdu na drogę, którą jedziemy więc czujemy się ciutkę bezpieczniej, do czasu gdy wjeżdżamy w pierwszy nieoświetlony tunel i nic nie widzimy, slysząc tylko jadąc z przodu i za nami samochody. Uwierzcie, trząsłem portkami strasznie, momentami nie wiedziałem czy w ogóle jestem na swoim pasie!!! Cała trasa dzisiaj była przepiękna, jechaliśmy wzdłuż rzeki, a z każdej strony otaczały nas super wyglądające góry. Dzisiejsza trasa to niezła uczta dla oczu. Nadrabiamy trochę kilometrów jadąc bardzo dobrym tempem, lecz koło 17-18 zaczyna się chmurzyć i widzimy ciemne chmury na horyzoncie. Co chwila chowamy się przed deszczem więc jazda ciągle jest przerywana. Podczas jednego takiego postoju na stacji młody Bułgar nalewający tam gaz wita się z nami i mówi o trasie, że końcowy odcinek jest off road i jest zorganizowany objazd. Jeden off road już zaliczyliśmy więc czemu nie zrobić tego ponownie. Przy kolejnym postoju zatrzymujemy się pod Kauflandem celem wydania ostatnich pieniędzy, które skrupulatnie liczymy. Wychodzi nam, że mamy 6,50 lewa, a przed nami na rożnie piecze się kurczak, który kosztuję 6,99 . Mówi się trudno, wchodzę z Tomkiem do sklepu i kupujemy pieczywo, picie, orzeszki paprykowe, płatki do mleka i po lodzie śnieżce. Pod Kauflandem schodzi nam około godziny ze względu na sporą ulewę i burzę, która zaczęła się chwilę po tym jak weszliśmy do sklepu. O 1940 decydujemy, że jedziemy ulicami zalanymi deszczem, jechało się jak przez płytką rzekę, ale pod sklepem spać nie będziemy.Darujemy sobie wyznaczone objazdy i objeżdżamy wał usypany z ziemi uniemożliwiający przejazd samochodom. I znowu droga tylko dla nas, widać że na trasie realizowana jest jakaś większa inwestycja budowlana, wszędzie nasypy, przyczółki, podpory i ciężki sprzęt budowlany. Na drodze spotykamy dużego żółwia, którego przenoszę poza jezdnię dla jego bezpieczeństwa. Końcowe 2-3 km jedziemy po piachu obok pracujących walców i wozideł. Chwilę przed miejscem gdzie się rozbijamy spotykamy ekipę kilkunastu budowlańców na jakiejś naradzie. Śmieją się, że jedziemy tą drogą i pozdrawiają nas. Idziemy spać z deszczem i piorunami !










  • DST 126.48km
  • Czas 06:44
  • VAVG 18.78km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 14 - Sofia kontra reszta Bułgarii

Poniedziałek, 29 lipca 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0

Z rana wstajemy, zwijamy namioty i prujemy do Sofii. Do granicy miasta mieliśmy dokładnie 15 km, natomiast do centrum 25 km. Rano scena jak z filmu „Dzień Świra” – „jak tkwią te chuje w tych jebanych autach”. Droga prowadząca do stolicy była zakorkowana na odcinku 9 km. My przejechaliśmy ten korek w 20 minut robiąc slalom między samochodami na dwupasmowej drodze. Zwiedzanie dużych miast z rowerem jest raczej niewygodne więc schodzimy z rowerów. Spędziliśmy tam około 2,5 godziny, stolica jak stolica, ładne budynki z czasów romantyzmu, efektowne budowle, lecz poza tym wielkiego wrażenia na nas nie zrobiło to miasto. Jest tutaj dużo wielkich parków, w jednym z nich moje oczy dostrzegły w końcu ładne Bułgarki więc postanowiłem to uwiecznić na zdjęciu. Nie podobają mi się kobiety w Bułgarii, dziwny typ urody. Plan pobytu w Sofii obejmował kupienie mapy tego miasta, żeby się z niego jakoś wydostać we właściwym kierunku. Gdy spacerowaliśmy zobaczyłem szyld HOSTEL więc postanowiłem spytać czy nie mają jakichś map miasta. Hotel był na III piętrze o czym poinformowali mnie robotnicy remontujący kamienice wewnątrz. Pukam, wchodzę i pytam o mapę, Pani tam siedząca zawołała chyba swojego męża, który z przyjemnością wręczył mi mapę za co podziękowałem mu serdecznym uściskiem dłoni. Rozkładamy mapę i zaraz podchodzi do nas młoda para pytając czy może w czymś pomóc. Rozmawiamy chwilę, pokazują nam gdzie jesteśmy na mapie i co ciekawego można tutaj zobaczyć. Jedziemy do parku, jemy śniadanie i wyjeżdżamy ze stolicy w kierunku miasta Pernik-- Bodgevard -- Bobov dol. Jak w tytule dnia 14 –stego w mniejszych miastach Bułgarii panuję straszna komuna i bieda. Niesamowite wrażenie zrobiła na nas mała miejscowość Bobov dol, która to miejscowość posiada ogromny zakład i wybudowane dookoła bloki, w których mieszkali robotnicy z rodzinami. Wszystko jest tak strasznie skupione w jednym miejscu, że aż przeraża prostotą. Ludzie patrzą na nas jakby pierwszy raz widzieli turystów na rowerach albo jakichkolwiek. Potrzebowaliśmy wody więc wszedłem do supermarketu, gdzie zastałem prawie puste półki. Wody nie było więc kupiłem Coca Colę. Wyjeżdżamy z miasta i zaraz ponownie łapię gumę, tym razem na przednim kole, dwie dętki na dwa dni, nie najgorzej – zostały jeszcze dwie. Robi się ciemno i podejmujemy decyzję, że pojedziemy trochę po ciemku co okazuje się fatalnym pomysłem. Zakładamy czołówki i włączamy wszystkie lampki. Jedziemy ekspresówką w stronę miasta Kulata. Na dodatek pierwszy raz w Bułgarii widzimy zakaz jazdy rowerem, ale nie mamy wyboru . Jedziemy kilka kilometrów i Tomek po raz trzeci zrywa śrubę dolnego mocowania bagażnika oraz linkę od hamulca więc rezygnujemy z dalszej jazdy i rozbijamy się kilkanaście metrów od ekspresówki. Dzień z dużą ilością wrażeń i kontrastów tego pięknego kraju. Do Grecji zostało nam koło 120 km więc jutro albo przekroczymy kolejną granicę albo rozbijemy się tuż przy niej. Dobranoc !!!
















  • DST 103.28km
  • Czas 06:21
  • VAVG 16.26km/h
  • VMAX 48.50km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 13 - Bułgarska premia górska

Niedziela, 28 lipca 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 2

Jest 21 48, dotychczas był to dla mnie najcięższy spośród tych trzynastu. Chcąc przejechać do Sofii musimy przeciąć góry, znajdujemy się około 15 km od stolicy, ja piszę relację a Tomek z Pawłem poszli robić zdjęcia Sofii nocą gdyż jest ładnie oświetlona. Rozbiliśmy się tuż przy autostradzie na jakimś polu, także z samego rana musimy stąd spadać. Padł pomysł żeby jechać dzisiaj do Sofii i pozwiedzać nocą ale bylibyśmy nieżywi następnego dnia. Decydujemy, że z samego rana przeznaczamy co najmniej 2 godziny żeby pochodzić po stolicy Bułgarii. Dzisiejsza trasa była przepiękna, góry i bardzo wysokie wiadukty,których podpory mogły mieć koło 70-80 metrów. Do jednej takiej podpory wszedłem i okazało się, że ściany mają koło 40-50 cm grubości a we wnętrzu są jakieś dziwne labirynty. Cały dzień pełen był wyczerpujących podjazdów, na których nogi mówiły dość. Na 75 km napotykamy mały wał usypany z ziemi i tabliczkę z napisem po bułgarsku i angielsku ROAD IS CLOSE. Ja z Tomkiem siadamy na betonie i jemy kolację a Paweł poszedł zobaczyć czy droga jest przejezdna. W między czasie podjechała para Bułgarów i dziewczyna mówiąca coś po angielsku spytała nas czy nie wiemy jak dojechać do Sofii skoro droga jest zamknięta, mówi że jadą tam pierwszy raz. Tłumaczę, że kolega poszedł sprawdzić ponieważ sami jesteśmy zdezorientowani. Po 15 minutach Paweł wraca i mówi, że rowerami uda nam się przejechać. Ruch samochodowy został wstrzymany ze względu na liczne osuwiska i zwężenia dróg. Jedziemy, męczymy jeszcze parę kilometrów podjazdu drogą obok autostrady, na której widzimy ładny tunel więc domyślamy się, że jest to przeprawa przez najwyższy punkt i teraz będzie już z górki, na szczęście było. Chwilę po 20 na 93 km łapię gumę, mały kawałek szkła przebija oponę i dętke na wylot. Łatamy oponę od wewnątrz łatką i zmieniamy dętkę, akcja poszła sprawnie. Swoją drogą dziwne, że jeżdżąc po Rumuńskich drogach nic się nie stało, a tutaj na lekkim zjeździe na dobrej nawierzchni przebijam oponę. Bułgaria póki co bardzo mi się podoba, ładny i ciekawy kraj, którego stolicę odwiedzamy jutro z rana. Dzisiaj w końcu skusiłem się pod Kauflandem na kiełbaskę gotowaną. Budki z jedzeniem pod Kauflandem kusiły już od Rumunii, za jakieś 5 zł kupuje kiełbasę białą i bułkę do tego. Rewelacji nie było, nawet powiedziałbym, że była niesmaczna ale zawsze to coś ciepłego.











  • DST 114.64km
  • Czas 06:22
  • VAVG 18.01km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 12 - Etap bułgarski

Sobota, 27 lipca 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0

Właśnie leżymy w namiocie, który został rozłożony w błyskawicznym tempie ze względu na nieprawdopodobną ilość bułgarskich żarłocznych komarów, czegoś takiego to jeszcze nie grali. Jest 21 godzina, dzisiaj nie wydarzyło się zbyt wiele, o 8 byliśmy już w trasie kierując się do miasta Pleven gdzie zamierzaliśmy wymienić pieniądze i zorientować się w cenach. Docieramy do miasta o 1230 i widzę punkt informacji turystycznej w kierunku którego zmierzamy żeby spytać o kantor oraz ewentualnie wziąć jakąś mapę miasta. Trafiamy akurat na 30 minutową przerwę, która okazała się nieco dłuższa więc rezygnujemy. W między czasie podchodzi do nas małżeństwo i pyta po angielsku czy może potrzebujemy pomocy bo widział, że staliśmy pod informacją turystyczną. Mówię mu, że szukamy kantoru, po chwili dostaję komunikatywną odpowiedź po angielsku. Jedziemy pod kantor , nie znamy cen w sklepach więc wchodzę do sklepu Billa na krótkie rozeznanie. Na szybko wygląda na to, że ceny są podobne do polskich. Na początek każdy wymienia po 10 euro co razem daje niespełna 60 lewów. Przed dotarcie do Pleven co chwila robimy przerwy przy drodzę gdzie można było podjeść różnych owoców. Parę kilometrów przed Pleven Paweł zauważa źródełko z wodą bardzo oblegane przez Bułgarów, cały czas podjeżdżał jakiś samochód z pustymi baniakami. Uzupełniamy zapasy wody, podmywamy się deczko i schładzamy głowy. Upały są na prawdę męczące gdy jest 35 stopni w cieniu i cały dzień przebywa się na słońcu . Samo miasteczko Pleven ładne, widać też, że Bułgarzy nie gonią i żyją raczej spokojnie. Po zakupach w Lidlu obieramy kierunek na Sofię, ledwo jak złapaliśmy dobrą drogę Tomek po raz drugi ścina śrubę mocującą bagażnik od dołu sprowadzając rower ze schodów. Wymieniamy ponownie w miarę sprawnie i jedziemy naprzód. Początkowo myśleliśmy, że uda nam się jutro dotrzeć do stolicy. Z miejsca, w którym nocujemy drogą ekspresową mamy do Sofii 94 km, drogami którymi jedziemy około 120 km dlatego zdecydowaliśmy, że podjedziemy blisko Sofii jutro, żeby w następny dzień spokojnie poświęcić przynajmniej 2 godziny na zobaczenie miasta i rozbicie się na jakimś campingu poza nim. Jazda po Bułgarii nie należy do łatwych o czym dzisiaj się przekonaliśmy a tym bardziej przekonamy się jutro przebijając się przez góry. Utrudnienie w komunikacji są do przejścia jeśli zna się cyrlicę bo alfabet bułgarski jest bardzo podobny. 1416 km za nami, póki co jest ok z wytrzymałością, choć upały dają w kość. Skończyłem dzisiaj antybiotyk po 5 dniach i z zębem lepiej. Przed rozjazdem na rozjazdem na ekspresówkę w kierunku Sofii stajemy na stacji i kupujemy z Tomkiem bardzo dobre bułgarskie piwko ZAGORKA ! Tym miłym akcentem kończymy dzień!







  • DST 94.89km
  • Czas 05:08
  • VAVG 18.49km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 11 - Promem do Bułgarii

Piątek, 26 lipca 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0

Jest dokładnie godzina 16 czasu rumuńskiego. Czekamy właśnie na prom, który przewiezie nas przeprawą przez Dunaj do Bułgarii, którą widzimy za rzeką. Prom jest o 19 i ponoć kosztuję 3 euro za osobę. Za horyzontem maluje się górzysta Bułgaria. Od rana kierujemy się na Turu Magurele 65A. Na liczniku lekko ponad 70 km więc dzisiaj raczej nie uda się dobić do setki. Droga od rana koszmarna, słońce chce spalić skórę i nudna jednostajna droga bez żadnych ładnych widoków. Zobaczymy co spotka nas w Bułgarii, gdzie spędzimy parę dni. Na kontroli granicznej panowie celnicy i policjanci powiedzieli, że mamy parę godzin do promu i żebyśmy poszli na plażę, na piwo oraz kurwy choć tych ostatnich stwierdził jego kolega nie ma. Podejrzewam, że prom może płynąc koło 20 minut więc w Bułgarii będziemy o 1930 o ile nie zmienia się w tym kraju strefa czasowa. Na plaży bardzo przyjemnie, z głośnika lecą rumuńsko-światowe hity pop music i choć to nie moja muzyka to po 10 dniach bez żadnej muzyki słucham z przyjemnością. Kierujemy się do stolicy Sofii, zobaczymy co ciekawego niesie za sobą ten kraj. Dunajec nie należy do najczystszych rzek świata, ale mimo to bez wahania daję nura do wody. Dzisiaj rano gdy zwijaliśmy namioty, odwiedził nas rolnik z widłami, powiedzieliśmy że przyjechaliśmy z Polski i jeździmy na rowerach po tej części Europy, pokazał gestem ręki że jest okej ! Za prom zapłaciłem ostatnimi lejami, dokładnie 10,97 leja, a Tomek z Pawłem po 2,5 euro. Wyszło na to samo. O 18 zbieramy się z leżakowania i zmierzamy w kierunku promu, przechodzimy kontrolę paszportową i czekamy na przeprawę, która okazała się spóźnić 30 minut. O 1945 jesteśmy już w Bułgarii i kręcimy jeszcze 20 km. Pierwsze wrażenie jak najbardziej pozytywne, ładny krajobraz, klimatyczne chatki i obowiązkowo przy każdej z nich winorośle. Rozbijamy się na polu obok drogi, ja od razu chowam się do namiotu bo komary chcą zjeść żywcem. Zakończył się etap rumuński a zaczyna bułgarsko-grecki. W Grecji powinniśmy być za 3 dni czyli równo dwa tygodnie po wyjechaniu z domów!









  • DST 136.87km
  • Czas 06:19
  • VAVG 21.67km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 10 - Rumuńskie ostatki

Czwartek, 25 lipca 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0

Ciężko wstać po wczoraj, jest 8 rano czasu rumuńskiego i zaczynamy się zbierać. Dzisiaj był najbardziej upalny dzień na trasie dlatego jesteśmy wykończeni. Odcinek był płaski i niekoniecznie atrakcyjny, dlatego chcieliśmy nabić tyle km na ile nogi pozwolą a przy tym wcześniej się położyć. Dzień raczej bez większych rewelacji, jazdę kończymy za miejscowością Balau. Rano pod Kauflandem spotkaliśmy dwa motocykle z Wrocławia i Nysy, którymi dwie pary jechały dziś na Transfogaraską. Pogadaliśmy 20 minut, razem użeraliśmy się z ochroniarzem-aptekarzem, któremu przeszkadzała menażka na trawniku. Dwie również fajne rzeczy dzisiaj to, że policjant z samochodu pierwszy nam pomachał, a druga gdy w mieście Balaci, gry zrobiliśmy drobne zakupy, właściciel sklepu rozłożył nam stół, dał obrus, przyniósł deskę, nóż, ręczniki papierowe i powiedział żebyśmy tutaj spokojnie zjedli, po chwili przyniósł wielkiego zmrożonego arbuza, który był cudownym uwieńczeniem upalnego dnia. Opowiadał nam chwilę jakieś historię i z tego co zrozumiałem, a coraz lepiej rozumiem rumuśnko-gestikulato to jego syn Lukas ożenił się z Polką. Dziękujemy i żegnamy się. Kończę pisać bo leje się ze mnie pot kroplami i muszę się doprowadzić do porządku. Dzisiaj czarny rozpędzony kot przebiegający przez ulicę w popłochu wpadł mi między koła, uderzając w korbę, mam nadzieję że przeżył ;) Jutro już Bułgaria. Bye !!!