Info
Ten blog rowerowy prowadzi kobi z miasteczka Kraków. Mam przejechane 13782.74 kilometrów w tym 163.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.43 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Czerwiec3 - 0
- 2014, Październik3 - 0
- 2014, Wrzesień16 - 10
- 2014, Sierpień31 - 7
- 2014, Lipiec9 - 4
- 2014, Czerwiec1 - 0
- 2013, Listopad1 - 0
- 2013, Wrzesień14 - 2
- 2013, Sierpień28 - 19
- 2013, Lipiec19 - 12
- 2013, Czerwiec1 - 1
- 2013, Maj5 - 1
- 2012, Listopad10 - 2
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień4 - 5
- 2012, Sierpień4 - 0
- 2012, Lipiec2 - 0
- DST 114.64km
- Czas 06:22
- VAVG 18.01km/h
- VMAX 47.00km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 12 - Etap bułgarski
Sobota, 27 lipca 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0
Właśnie leżymy w namiocie, który został rozłożony w błyskawicznym tempie ze względu na nieprawdopodobną ilość bułgarskich żarłocznych komarów, czegoś takiego to jeszcze nie grali. Jest 21 godzina, dzisiaj nie wydarzyło się zbyt wiele, o 8 byliśmy już w trasie kierując się do miasta Pleven gdzie zamierzaliśmy wymienić pieniądze i zorientować się w cenach. Docieramy do miasta o 1230 i widzę punkt informacji turystycznej w kierunku którego zmierzamy żeby spytać o kantor oraz ewentualnie wziąć jakąś mapę miasta. Trafiamy akurat na 30 minutową przerwę, która okazała się nieco dłuższa więc rezygnujemy. W między czasie podchodzi do nas małżeństwo i pyta po angielsku czy może potrzebujemy pomocy bo widział, że staliśmy pod informacją turystyczną. Mówię mu, że szukamy kantoru, po chwili dostaję komunikatywną odpowiedź po angielsku. Jedziemy pod kantor , nie znamy cen w sklepach więc wchodzę do sklepu Billa na krótkie rozeznanie. Na szybko wygląda na to, że ceny są podobne do polskich. Na początek każdy wymienia po 10 euro co razem daje niespełna 60 lewów. Przed dotarcie do Pleven co chwila robimy przerwy przy drodzę gdzie można było podjeść różnych owoców. Parę kilometrów przed Pleven Paweł zauważa źródełko z wodą bardzo oblegane przez Bułgarów, cały czas podjeżdżał jakiś samochód z pustymi baniakami. Uzupełniamy zapasy wody, podmywamy się deczko i schładzamy głowy. Upały są na prawdę męczące gdy jest 35 stopni w cieniu i cały dzień przebywa się na słońcu . Samo miasteczko Pleven ładne, widać też, że Bułgarzy nie gonią i żyją raczej spokojnie. Po zakupach w Lidlu obieramy kierunek na Sofię, ledwo jak złapaliśmy dobrą drogę Tomek po raz drugi ścina śrubę mocującą bagażnik od dołu sprowadzając rower ze schodów. Wymieniamy ponownie w miarę sprawnie i jedziemy naprzód. Początkowo myśleliśmy, że uda nam się jutro dotrzeć do stolicy. Z miejsca, w którym nocujemy drogą ekspresową mamy do Sofii 94 km, drogami którymi jedziemy około 120 km dlatego zdecydowaliśmy, że podjedziemy blisko Sofii jutro, żeby w następny dzień spokojnie poświęcić przynajmniej 2 godziny na zobaczenie miasta i rozbicie się na jakimś campingu poza nim. Jazda po Bułgarii nie należy do łatwych o czym dzisiaj się przekonaliśmy a tym bardziej przekonamy się jutro przebijając się przez góry. Utrudnienie w komunikacji są do przejścia jeśli zna się cyrlicę bo alfabet bułgarski jest bardzo podobny. 1416 km za nami, póki co jest ok z wytrzymałością, choć upały dają w kość. Skończyłem dzisiaj antybiotyk po 5 dniach i z zębem lepiej. Przed rozjazdem na rozjazdem na ekspresówkę w kierunku Sofii stajemy na stacji i kupujemy z Tomkiem bardzo dobre bułgarskie piwko ZAGORKA ! Tym miłym akcentem kończymy dzień!
- DST 94.89km
- Czas 05:08
- VAVG 18.49km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 11 - Promem do Bułgarii
Piątek, 26 lipca 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0
Jest dokładnie godzina 16 czasu rumuńskiego. Czekamy właśnie na prom, który przewiezie nas przeprawą przez Dunaj do Bułgarii, którą widzimy za rzeką. Prom jest o 19 i ponoć kosztuję 3 euro za osobę. Za horyzontem maluje się górzysta Bułgaria. Od rana kierujemy się na Turu Magurele 65A. Na liczniku lekko ponad 70 km więc dzisiaj raczej nie uda się dobić do setki. Droga od rana koszmarna, słońce chce spalić skórę i nudna jednostajna droga bez żadnych ładnych widoków. Zobaczymy co spotka nas w Bułgarii, gdzie spędzimy parę dni. Na kontroli granicznej panowie celnicy i policjanci powiedzieli, że mamy parę godzin do promu i żebyśmy poszli na plażę, na piwo oraz kurwy choć tych ostatnich stwierdził jego kolega nie ma. Podejrzewam, że prom może płynąc koło 20 minut więc w Bułgarii będziemy o 1930 o ile nie zmienia się w tym kraju strefa czasowa. Na plaży bardzo przyjemnie, z głośnika lecą rumuńsko-światowe hity pop music i choć to nie moja muzyka to po 10 dniach bez żadnej muzyki słucham z przyjemnością. Kierujemy się do stolicy Sofii, zobaczymy co ciekawego niesie za sobą ten kraj. Dunajec nie należy do najczystszych rzek świata, ale mimo to bez wahania daję nura do wody. Dzisiaj rano gdy zwijaliśmy namioty, odwiedził nas rolnik z widłami, powiedzieliśmy że przyjechaliśmy z Polski i jeździmy na rowerach po tej części Europy, pokazał gestem ręki że jest okej ! Za prom zapłaciłem ostatnimi lejami, dokładnie 10,97 leja, a Tomek z Pawłem po 2,5 euro. Wyszło na to samo. O 18 zbieramy się z leżakowania i zmierzamy w kierunku promu, przechodzimy kontrolę paszportową i czekamy na przeprawę, która okazała się spóźnić 30 minut. O 1945 jesteśmy już w Bułgarii i kręcimy jeszcze 20 km. Pierwsze wrażenie jak najbardziej pozytywne, ładny krajobraz, klimatyczne chatki i obowiązkowo przy każdej z nich winorośle. Rozbijamy się na polu obok drogi, ja od razu chowam się do namiotu bo komary chcą zjeść żywcem. Zakończył się etap rumuński a zaczyna bułgarsko-grecki. W Grecji powinniśmy być za 3 dni czyli równo dwa tygodnie po wyjechaniu z domów!
- DST 136.87km
- Czas 06:19
- VAVG 21.67km/h
- VMAX 51.00km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 10 - Rumuńskie ostatki
Czwartek, 25 lipca 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0
Ciężko wstać po wczoraj, jest 8 rano czasu rumuńskiego i zaczynamy się zbierać. Dzisiaj był najbardziej upalny dzień na trasie dlatego jesteśmy wykończeni. Odcinek był płaski i niekoniecznie atrakcyjny, dlatego chcieliśmy nabić tyle km na ile nogi pozwolą a przy tym wcześniej się położyć. Dzień raczej bez większych rewelacji, jazdę kończymy za miejscowością Balau. Rano pod Kauflandem spotkaliśmy dwa motocykle z Wrocławia i Nysy, którymi dwie pary jechały dziś na Transfogaraską. Pogadaliśmy 20 minut, razem użeraliśmy się z ochroniarzem-aptekarzem, któremu przeszkadzała menażka na trawniku. Dwie również fajne rzeczy dzisiaj to, że policjant z samochodu pierwszy nam pomachał, a druga gdy w mieście Balaci, gry zrobiliśmy drobne zakupy, właściciel sklepu rozłożył nam stół, dał obrus, przyniósł deskę, nóż, ręczniki papierowe i powiedział żebyśmy tutaj spokojnie zjedli, po chwili przyniósł wielkiego zmrożonego arbuza, który był cudownym uwieńczeniem upalnego dnia. Opowiadał nam chwilę jakieś historię i z tego co zrozumiałem, a coraz lepiej rozumiem rumuśnko-gestikulato to jego syn Lukas ożenił się z Polką. Dziękujemy i żegnamy się. Kończę pisać bo leje się ze mnie pot kroplami i muszę się doprowadzić do porządku. Dzisiaj czarny rozpędzony kot przebiegający przez ulicę w popłochu wpadł mi między koła, uderzając w korbę, mam nadzieję że przeżył ;) Jutro już Bułgaria. Bye !!!
- DST 112.01km
- Czas 06:48
- VAVG 16.47km/h
- VMAX 64.00km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 9 - Transfogaraska 7c
Środa, 24 lipca 2013 · dodano: 15.10.2013 | Komentarze 0
Z powodu bólu zęba, który stał się reżyserem ostatnich dni wstaję już o 3 30 i idę na poranną toaletę, piję 4 herbaty póki jest okazja i jem dwie zupki chińskie co jak się potem okaże nie było dobrym pomysłem. Korzystam z komputera i dostępu do internetu na super urządzonym strychu i po tygodniu oznajmiam, że żyję i mam się dobrze. Potem biorę gorący prysznic wycierając się niestety w wilgotno-mokrym ręcznikiem. O 550 budzę chłopaków, teraz oni idą się myć, pakujemy się i w drogę. Sam podjazd na 7c nie był tak wymagający jak sobie wyobrażałem. Wyruszyliśmy z Carty o 9, a na górze byliśmy o 15 30. Niesamowite przeżycie, którego zdjęcia nie są w stanie opisać. Na zjeździe Tomek miał wypadek, zarzuciło go na zjeździe, wpadł w wyrwany asfalt i gleba. Na szczęście tylko kilka ran i zadrapań, a mogło się to skończyć dużo gorzej. Wracając do podjazdu to nie mam o dużego nachylenia. Urokliwe widoki z każdym metrem wyżej coraz piękniejsze. Na dole ruszaliśmy z wysokości około 500 m.n.p.m natomiast na górze było około 2100 m.n.p.m, zalegały tam jeszcze ostatni śniegu. Na trasie bardzo dużo polaków, patrząc po rejestracjach z każdego zakątku Polski. Jedna z rodzin z Polski pytała czy to nasze dziewczyny jadą z nami bo mijali 3 rowerzystki z Polski, powiedziałem, że nic o tym nie wiem ale kto wie. Rowerzystów z sakwami widzieliśmy tylko dwóch jadących w przeciwną stronę. W naszą stronę atakował podjazd jeden kolarz i jeden gość na góralu z plecakiem górskim. Po drodze na jednym z wielu miejsc widokowych zamieniłem parę zdań z parą, na którą składała się Szwedka oraz Nowo-Zelandczyk, który bardziej przypominał Azjatę. Na 25 km dostaję gorące owacje od blond Rumunki, którą wychyliła się z szyby samochodu i zaczęła piszczeć i klaskać. Podziękowałem jej za to na górze gdy spotkaliśmy się na herbatce. Okazało się, że zostałem również rozpoznany przez kilku Polaków na górze dzięki czerwonej kurtce przeciwwiatrowej i przeciwdeszczowej, w którą trzeba było się ubrać bo w im wyżej tym coraz większy wiatr i chłód. Przy samym zjeździe jesteśmy ubrani w prawie wszystko co mamy i montujemy na moim kasku kamerkę. Zjazd fajny przez pierwsze parę kilometrów, potem już nic specjalnego. Pogoda była piękna za co dziękujemy naturze. Rozbijamy się w Corbeni przy rzece i idziemy spać. Bye !!!
Anita i Dawid
goni nas kolarz
sesja na skale, za którą była gruba przepaść
nogi się trzęsły a w gaciach pełno :p
gorsza strona globalizacji !
wierny kibic ;p
lekka gleba, na szczęście nie groźna ;)
- DST 76.80km
- Czas 04:36
- VAVG 16.70km/h
- VMAX 67.00km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 8 - Rumunia pełna wrażeń
Wtorek, 23 lipca 2013 · dodano: 15.10.2013 | Komentarze 3
Niesamowity dzień pełen wrażeń! Jutro z samego rana atakujemy najdłuższy podjazd tripa czyli 31 km szosą transfogaraską, ale najpierw o tym co wydarzyło się dzisiaj. Dzień z założenia miał być relaksacyjny i chyba takim można go nazwać. Zebraliśmy się z namiotu najpoźniej jak do tej pory bo przed 9. W Rumunii czas jest godzinę do przodu. Dzisiejszym celem było dojechać do Carty i właśnie tutaj jesteśmy. Pierwsza bardzo przyjemna dzisiaj sytuacja to obiad u rodziny rumuńskiej w miejscowości Barghis. Zaczęło się tak, że zatrzymaliśmy się przy wodopoju czyli węża z wodą żeby umyć głowy. Tam na wozidle, którą ciągnął koń siedziały trzy osoby z czego dwie z nich były w Polsce. Pewien starszy Pan o imieniu Trajan bardzo się ucieszył na nasz widok i po chwili rozmowy zabrał nas do siebie na kawę. W domu średniej klasy było czwórka jego wnucząt, żona, córka oraz zięć, który przyjechał po 30 minutach. Przyjechał po rodzinę, którą jutro zabiera do Polski, dokładnie do Warszawy, gdzie mają mieszkanie na Pradze. Ojciec dzieci od 12 lat handluje na bazarach i z tego utrzymuje rodzinę. Opowiadał, że byli we Włoszech czy Hiszpanii lecz w Polsce najłatwiej im się żyje. Rozmawialiśmy ponad godzinę, w między czasie zostaliśmy poczęstowani pyszną zupą z fasoli szparagowej, chlebem, salami, szynką, ogórkami, pomidorami, papryką i colą. Był to pierwszy ciepły posiłek od 7 dni więc korzystając z gościnności zjadłem 2 talerze. Przy okazji powiedziałem o bólu zęba i natychmiast otrzymałem lek do psikania zawierający 97 % spirytusu. Pomogło więc kupiłem w aptece to samo oraz antybiotyk na kolejne dni. Bardzo przyjazna rodzina, żyjąca bez prądu oraz bieżącej wody. Dziewczyna w moim wieku w ciąży z piątym dzieckiem, dobrze mówiła po polsku więc pogadaliśmy trochę o sytuacji w Polsce oraz w Rumunii. Dajemy dzieciakom po ciastu i cukierku, robimy pamiątkowe zdjęcia i ruszamy dalej. Zapomniałbym jeszcze, że ich pies rozmiarów niedźwiedzia poczęstował się naszymi bułkami, które były w sakwie – a niech ma na zdrowie ;) Jedziemy dalej, wszyscy nas pozdrawiają jak widzą flagę polski. W tle widać już nieśmiale Karpaty, przejeżdżamy przez wioskę Chirpar i nagle wybiega z chaty obok trójka dzieciaków i biegnie za nami początkowo pchając nasze rowery, jednak mój demoniczna dziewczynka zaczyna hamować co bardzo mnie dziwi bo kompletnie nie wiedziałem o co jej chodzi. Nagle staje przed rowerami zaczyna wykrzykiwać GUMEN, GUMEN, ja z Pawłem kompletnie nie wiemy o co może jej chodzić stoimy czekając na bieg wydarzeń, Tomek pojechał 100 metrów dalej. Po paru minutach dziwnej komunikacji i rozmowy prowadzącej do nikąd chcemy przejechać dalej lecz dziewczynka nie chce nas przepuścić i bierze duży kamień do ręki pokazując, że chce pieniądze. Na szczęście przychodzi starsza kobieta, prawdopodobnie ich babcia i przegania dzieci. Jedziemy szczęśliwie dalej z widokiem na Karpaty. Celem była Carta i tutaj się znajdujemy i zaczynamy myśleć o noclegu, jedziemy nad jakąś rzekę, gdzie jemy kolację i mamy zamiar się wykąpać, tylko ja zdążyłem wejść do wody i umyć się od głowy do pasa gdy dość nieprzyjemnie wędkarze uświadomili nas, że rzeka służy tylko do wędkowania. Pół godziny wcześniej spotkaliśmy rodzinę z Polski, która chodzi tutaj po górach i nocuje w pobliskim campingu. Po kiepskim incydencie nad rzeką pada pomysł, żebyśmy poszukali tego campingu i zorientowali się jakie są ceny. Po drodze pytam pewnego Niemca,( który spaceruje z dwoma przepięknymi psami, a który w Niemczech zatrudnia dwóch Polaków w firmie budowlanej przy budowie domów) o drogę d o campingu. Okazuje się, że właśnie tam nocuje w Camperze, prowadzi nas słabym lecz zrozumiałym angielskim. Znajdujemy camping, chwila narady i za 45 leji bierzemy nocleg. Tak czy siak musieliśmy w końcu naładować telefony, aparaty i kamerkę oraz w końcu wziąć wymarzony prysznic. Wchodzimy na pole namiotowe i na około mnóstwo narodowości, dużo Niemców, Holendrów, lecz najwięcej oczywiście Polaków (Wrocław, Poznań, Katowice, Kraków). Bierzemy prysznic, potem pijemy piwko i grillujemy kiełbaski z mieszanką przyjaciół z Warszawy i Szczecina, którzy uczyli się razem we Wrocławiu. Rozmawiam z nimi koło 30 minut, prosta kalkulacja 8 osób i 2 litry palinki, której biorę dwa głębsze łyki i dziękuje żeby nie przesadzić przed jutrzejszym podjazdem. Mili ludzie częstują grillowanym bakłażanem i tutejszymi ziemniaczkami. Również podczas rozbijania namiotów spotykamy parę z Katowic, która jest 26 dzień w trasie łącząc jazdę na rowerze z chodzeniem po górach. Chłopak Dawid oraz Anita tak samo jak my atakują jutro 7c. Niesamowicie relaksujący dzień pełen wrażeń i niezapomnianych emocji, chyba jak dotąd najciekawszy jak dla mnie. Jutro prawdziwa próba charakteru! Dobranoc, jest godzina 23 47 czasu rumuńskiego.
rumuńskie diobły
demoniczna dziewczynka w bordowej sukience
- DST 143.43km
- Czas 07:12
- VAVG 19.92km/h
- VMAX 64.00km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 7 - Ciąg dalszy Rumunii
Poniedziałek, 22 lipca 2013 · dodano: 15.10.2013 | Komentarze 0
Niesamowicie upalny dzień, mimo używania kremu z filtrem ochronnym SPF 50 jesteśmy spaleni i cali w pęcherzach. Po 7 rano wyjeżdżamy nie wiedząc za bardzo gdzie jechać, najpierw pytamy rolnik, który próbuje tłumaczyć po rumuńsku pokazując na odległy maszt telewizyjny. Musimy się kierować na miejscowość Pata i Boju. Okazuje się, że wczoraj zrobiliśmy niepotrzebnie pod koniec dnia parę kilometrów podjazdu o czym przekonujemy się gdy młody chłopak jadący do pracy sprawdza nam na mapach google jak powinniśmy jechać. Popatrzył na naszą mapę i powiedział „Come on me” co znaczyło po mojemu Follow me. Jedziemy za nim zjazdem koło 2 kilometrów i na rondzie kieruje nas na właściwą drogę, którą wczoraj mijaliśmy. Dzień bardzo wycieńczający, masa podjazdów, ciężkie drogi, szuter lub składane bloki betonowe. Jedziemy kilkanaście kilometrów drogą teoretycznie z zakazem dla rowerów. Dzień kończymy za miastem Medias na wzgórzu rozbijając namioty. Już szósty dzień walczę z koszmarnym bólem dolnej szóstki i od wczoraj dolnej ósemki. W mieście Turda idę do apteki, pani łamanym angielsko-rumuńskim daje mi antybiotyk w postaci tabletek, które miałem brać trzy razy dziennie. Mimo to decyduje się na pójście do dentysty. Znajduję gabinet lecz asystentka mówie, że doktor będzie dopiero o 15 czy za 3 godziny. Bardzo fajna młoda kobieta, chciała mi przepisać receptę na następny antybiotyk i pokierowała rysunkowo na kartce gdzie jest jeszcze inny dentysta. Przy okazji spytałem ile kosztuje wizyta, więc okazuje się że zwykłe borowanie + plomba kosztuje 80 lejów, natomiast leczenie kanałowe 180 lejów. Chyba zostaje tylko stary sposób z kombinerkami. Paweł również próbuję mnie ratować tabletkami odkażającymi, które zabrał z Rabki. Dzisiaj odpuszczam kolację i próbuję szybko usnąć. Ciekawą rzeczą dzisiaj było spotkanie 9 letniej dziewczynki o imieniu Aleksandra, która mieszka w Medias, jej mama pracuję w szpitalu, a tata jest na emeryturze. Bardzo podobały jej się moje tautaże i flaga AGH. Na odchodne dostaje od nas batonik zbożowy. Rano też zaczepli nas dwa starsi panowie mówiąc, że byli w Krakowie w kościele mariackim. Dzień pełen bólu przez ó zamknięte. Oby jutro było lepiej!!!
- DST 105.79km
- Czas 06:14
- VAVG 16.97km/h
- VMAX 47.00km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 6 - Cluj Napoca
Niedziela, 21 lipca 2013 · dodano: 15.10.2013 | Komentarze 2
Niedziela, 7 15 wstajemy, zapowiada się upalny dzień – 20 28 namioty rozłożone. Wczoraj ciężko było usnąć, jako że była sobota i ludzie odstresowywali się podobnie jak w Polsce czyli imprezując na dyskotekach, z której huk słyszeliśmy całą noc. Dziś dla odmiany nocujemy na wzgórzu, z którego widzimy całe miasto Cluj Napoca, wszystkie węzły komunikacyjne oraz lotnisko, na którym co chwila lądują samoloty. Wracając do dzisiejszego dnia, z pewnością był to dzień pełen wrażeń. Rano zaczynamy i jedziemy przez wioski do Cluj Napoca, teren jest dużo bardziej wymagający niż w poprzednich dniach, ciągle długie podjazdy. Po drodze Tomkowi wplątała się lina do mocowania namiotu do wielotrybu więc mieliśmy wymuszony postój, podczas którego z pobliskiego domu wychodzi do nas mężczyzna na oko po trzydziestce i pyta czy mamy jakieś kłopoty i czy może nam jakoś pomóc. Akurat kończyliśmy naprawiać awarię więc mówie, że wszystko wporządku. Rozmawiamy chwilę po angielsku o naszej podróży, proponuje że przyniesie nam wodę więc nie mamy nic przeciwko. Sprawiał wrażenie świadomego i inteligentnego gościa, któremu się powiodło w życiu. Dzisiaj było na prawdę gorąco więc dość często zatrzymuje się w przydrożnych domach prosząc o wodę, nikt nie odmawiał. Po niezłej wspinaczce dostajemy się w końcu do celu. Według mapy jest to po Bukareszcie drugie co do wielkości miasto w Rumunii, spędzamy tam sporo czasu. Miasto wydaje nam się piękne i stwierdzamy, że przydałoby się tam kiedyś wrócić. Na samym rynku koło jakiegoś pomnika rozmawiam jak się potem okazuje z dwiema siostrami Daily i Timca. Obydwie pochodzą z Węgier lecz Timca mieszka w Cluj Napoca, a Daily w jakimś mieście w pobliżu. Rozmawiamy koło 10 minut i spadamy dalej. Około 100 metrów dalej moją uwagę przyciąga muzyka tworzona przez chłopaka z gitarą i dziewczynę ze skrzypcami, którzy grają melodyjnie w nucie Boba Dylana. Chwilę słuchamy, ja kameruję, a Tomek rzuca im 5 lejów. Przybijam im piątkę i jedziemy dalej. Po chwili wracam tam spowrotem ponieważ nie zrobiłem pamiątkowego zdjęcia. No to teraz zaczyna się rozmowa i odziwo okazuje się, że pochodzą oni z okolic Montany w USA i podróżują po świecie grając i zarabiając w ten sposób. Byli w Gruzji, Turcji a potem wybierają się do Bułgarii. Dziewczyna mówi, że w 2007 roku było w Polsce w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Kielcach i Częstochowie (nawet znała słowo Śląsk). Podróż jak podsumowali jest ich sposobem na życie. Żegnamy się i jedziemy próbując wydostać się z miasta w stronę Pata, niestety nigdzie nie było takiego oznaczenia. Pewien Rumun na rowerze w podeszłym wieku zaczepia nas i próbuje tłumaczyć po angielsku, że musimy wrócić do centrum miasta i tam szukać drogi. Tak błądzimy sporo czasu w końcu wjeżdżając w niesamowitą dzielnicę przepychu. Hotel Grand Italia, piękne wille i osiedla z cudownymi widokami. Szukając drogi parę kilometrów dalej widzimy coś co na długo utkwi nam w pamięci. Wjeżdżamy w przedmieścia – mnóstwo cyganów, dzieci jak i dorosłych. Dzieciaki grają w piłkę na ulicy, gonią się , rzucają kamieniami, a dorośli na poboczach palą jakieś ogniska. Chmara dymu spowodowała niesamowicie mroczną scenerie, na prawdę zawiało grozą. Po wczorajszym dniu myśleliśmy, że bezpańskie psy w Rumuni nie atakują ale dzisiaj gdy kilka watach psów biegło za nami zmieniliśmy zdanie. Pierwsze wrażenie na temat Rumuni : duży i ciekawy przekrój przez społeczeństwo, po przez piękne domy na wsiach obok, których widać lepianki i dostatnie życie w dużych miastach oraz cygańskie slumsy, które wyglądają jak w filmach. Strasznie dużo wrażeń, dla mnie najciekawszy jak dotąd dzień. Jest niedziela i kończy się pierwszy tydzień. Rozbijamy się na wzgórzu, obok nas przechodzi jakaś rodzina, której pytamy po angielsku czy możemy się tutaj rozbić. Mają nas za anglików i mówią ok ! Samolot ląduje, idziemy spać. Bye!!!
Daily i Timca
para grajków ze stanów ;)
ciężko się było wydostać ...
- DST 149.74km
- Czas 07:35
- VAVG 19.75km/h
- VMAX 41.00km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 5 - Romania wita !
Sobota, 20 lipca 2013 · dodano: 15.10.2013 | Komentarze 0
Parę minut po godzinie 8 przekraczamy granicę węgiersko-rumuńską, jedziemy w kierunku Satu-Mare, gdzie wypłacamy pieniądze i robimy zakupy w Kauflandzie. Tam miły starszy Pan, który przyjechał na zakupy rowerem daje nam siatkę papryki białej i czerwonej i kupuję wodę.Wydajemy prawie 40 leji, a następnie objadamy się więc możemy jechać dalej. Znajdujemy kantor i wymieniamy łącznie 75 euro. Zatrzymujemy się na parę chwil w Satu-Mare i robimy zdjęcia. Powoli zaczynamy wjeżdżać w głąb Rumunii, słyszymy częste „SALUT”, widzimy pozdrawiających i uśmiechających się do nas ludzi. Kierowcy tirów już kilkaset metrów przed nami trąbią dając znać, że są trochę więksi i żebyśmy byli ostrożni. Mając 83 km na liczniki zatrzymujemy się w końcu nad rzeką wzdłuż, której jedziemy do Cluj Napoca. Robimy pranie i doprowadzamy siebie do stanu użytkowania. Kończymy dzień robiąc prawie 150 km, jest 2140 i jesteśmy po obfitej kolacji, która zawierała Rumuńskie salami, pomidory z targu oraz papryczki od miłego Pana spod Kauflandu (jedna z nich okazała się być straszliwie ostra wypalając jamę ustną) i do picia tutejsze wino za 5 lejów oraz piwo Ursus. Znajdujemy się w okolicach miasta Zalau, większość Rumunów jest zaciekawiona naszymi osobami, wysyłając częste pozdrowienia i uśmiechy. Po zrobionym dzisiaj praniu i rozwieszeniu go po sakwach musiałem zgubić ulubioną koszulkę na ramiączkach, w której jechało się komfortowo. Póki co ciągle płasko, kilometry wpadają w miarę luźno lecz przygotowujemy się na liczne podjazdy, które będą się nasilać z każdym nowym dniem. SALUT !!!
- DST 163.82km
- Czas 07:46
- VAVG 21.09km/h
- VMAX 42.00km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 4 - Tokaj World Heritage - Węgry
Piątek, 19 lipca 2013 · dodano: 15.10.2013 | Komentarze 0
Pobudka dokładnie o 4 44, budzi nas traktorzysta, który kursuje po polu kawałek od naszych namiotów. Wychodzę z namiotu i macham do gościa z wzajemnością. Zbieramy się i od razu czeka na nas 14 % podjazd więc nieźle się pocimy z samego rana. Jedziemy Słowacją lecz wzdłuż granicy z Madziarami jak nazwała Węgrów Pani w sklepie kierując nas na właściwą drogę i pytając o cel podróży oraz pochodzenie. O 730 przy drodze zatrzymujemy się na śniadanie i kilka razy słyszymy dźwięk klaksonów z pozdrawiających nas kierowców tirów zarówno z Polski i za granicy. Za niedługo wjedziemy już na Węgry gdzie zamierzamy kupić mapę. Na Węgry ja przeznaczyłem 2 tysiące forintów a Tomek 3 tysiące forintów. Kilka minut po 9 pod Tesco już na Węgrzech jemy drugie śniadanie. Rezygnujemy z mapy mając nadzieję, że jakoś sobie poradzimy mając do dyspozycji mapy Słowacji i Rumunii. Na Węgrzech bardzo tanie są pieczywo i woda. 1,5 litra wody kosztuje 0,59 forinta czyli około 85 groszy. Tak jak czytałem w większości relacji Węgry nie należą do najciekawszych krajów, droga ciągle jednostajna właściwie bez odczuwalnych podjazdów i zjazdów. Robimy spory dystans prawie 164 km, częste postoje w marketach i przerwy na posiłki na polanach. Doskwiera brud i pot, cały dzień nie znaleźliśmy rzeki, w której można by chociaż opłukać nogi. Dużo ścieżek rowerowych wzdłuż głównych dróg. Dzisiejszy nocleg ma miejsce w jabłkowym sadzie a właściwie kwaśno-jabłkowym sadzie około 10 km od granicy z Rumunią i jakieś 20 km od Satu Mare, gdzie jutro z rana się kierujemy mając nadzieję, że nikt nie obudzi nas przed 5 rano jak dzisiejszego poranka. Czwarty dzień za nami, prawie 500 km zrobione i póki co odpukać forma dopisuję. Męczą straszliwe upały i spalona schodząca z całego ciała skóra mimo stosowania kremu z filtrem ochronnym SPF50. Dobranoc ;)
- DST 119.95km
- Czas 05:37
- VAVG 21.36km/h
- VMAX 67.50km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 3 - Do Koszyc - Słowacja
Czwartek, 18 lipca 2013 · dodano: 15.10.2013 | Komentarze 0
Rano zimno, straszna wilgoć. Budzi nas „ponury żniwiarz” hukiem swojej maszyny. Nie chcąc się narzucać szybko wstajemy i jedziemy w stronę rzeczki gdzie myjemy się i załatwiamy potrzeby fizjologiczne. Na uwagę zasługuję ciekawy sposób mycia głowy przeze mnie i Tomka. Kierujemy się w kierunku miasta Presov po drodze zatrzymując się w sklepach Kaufland, Tesco i Lidl, schodzi bardzo dużo wody. Kupujemy 20 długich bułek za 1 euro oraz wszystko co jest w promocji czyli np. Woda 1,5 l za 0,15 eurocenta. Średnia do 70 kilometra to 25,5 km/h, jedzie się rewelacyjnie. Dojeżdżamy do Koszyc mając 85 km na liczniku, tempo znacznie spadło, zaczęły się podjazdy i zaczęło brakować kalorii. W Koszycach robimy dłuższy postój gdzie w Tesco zaczepia mnie młoda Słowaczka psikając obydwie ręce perfumami. Tłumaczę jej, że nie mówię po Słowacku i że jedziemy z Polski do Grecji na rowerach i nie stać mnie żeby wydać 20 euro na perfumy więc pomagam jej wypełniając ankietę. Cała rozmowa odbyła się po angielski. Gdy wychodziliśmy ze sklepu tym razem zaczepił nas chłopak chyba w tych samych intencjach dlatego od razu grzecznie podziękowałem. Ogólne spostrzeżenia jeśli chodzi o Słowację to ogromny procent cyganów w stosunku do Słowaków oraz nieprzeciętna uroda naszych sąsiadek z tego kraju. Co chwila są w stanie odwzajemnić uśmiech co wydaje się u nich bardzo naturalne. Co do dzisiejszych usterek to w mocowaniu bagażnika u Tomka śruba ulega ścięciu, na szczęście mamy trochę śrub w zapasie . o 20 szukamy noclegu, rozbijamy się przy torach i drodze za drzewami, może nikt nas nie przegoni. Z śmiesznych sytuacji dzisiejszego dnia: na środku drogi były tory tramwajowe, w które po kolei jak jeden mąż wpadliśmy spadając z rowerów jak domino, na szczęście przy niewielkiej prędkości. Ocieramy porządnie sakwy, ale śmiech wygrywa zdecydowanie z wkurzeniem upadkiem. Pozdrorower !!!
Kosice bardzo ładne miasto
Parę sekund po "torowisku"
dozwolona prędkość - 10km/h