Info

Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Czerwiec3 - 0
- 2014, Październik3 - 0
- 2014, Wrzesień16 - 10
- 2014, Sierpień31 - 7
- 2014, Lipiec9 - 4
- 2014, Czerwiec1 - 0
- 2013, Listopad1 - 0
- 2013, Wrzesień14 - 2
- 2013, Sierpień28 - 19
- 2013, Lipiec19 - 12
- 2013, Czerwiec1 - 1
- 2013, Maj5 - 1
- 2012, Listopad10 - 2
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień4 - 5
- 2012, Sierpień4 - 0
- 2012, Lipiec2 - 0
Sierpień, 2013
Dystans całkowity: | 2597.07 km (w terenie 65.00 km; 2.50%) |
Czas w ruchu: | 142:03 |
Średnia prędkość: | 18.28 km/h |
Maksymalna prędkość: | 69.00 km/h |
Liczba aktywności: | 27 |
Średnio na aktywność: | 96.19 km i 5h 15m |
Więcej statystyk |
- DST 111.85km
- Czas 05:18
- VAVG 21.10km/h
- VMAX 56.00km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 24 - Albania dzień 2 - wybrzeże
Czwartek, 8 sierpnia 2013 · dodano: 17.10.2013 | Komentarze 0
Wstajemy o 6 30 i idziemy do pobliskiej rzeczki zrobić pranie i umyć się. Jako, że dużo rzeczy się uzbierało do prania, mój rower bardziej przypominał suszarkę na ubrania. Woda w rzece lodowata, ale za to bardzo czysta. Dzisiejszy dzień bez większych rewelacji, generalnie jest tutaj bardzo duży problem z kupieniem pieczywa. W trzech sklepach nie ma więc próbuję zdobyć pieczywo w restauracji przy autostradzie AUTOGRILL. Przy wejściu widzę, że mają bułki więc to dobry znak, dogaduje się z kelnerem i kupuję 10 bułek za 100 leków. Wyszło 30 groszy za bułkę, a były one przepyszne. Jemy śniadanie i jedziemy dalej. Okazuje się, że już wczoraj źle pojechaliśmy i kierujemy się w stronę wybrzeża więc dojeżdżamy już do miasta Lazahi i jedziemy na plażę. Jako, że o 15 mamy już 80 km na liczniku można wyluzować. Ja zostaję na plaży, a Tomek z Pawłem idą poszukać jakiejś knajpy celem posilenia się. Plaża pełna ludzi na całej długości, morze równie ciepłe jak w Grecji, lecz plaże tutaj nieco brudniejsze. Pływam, pilnuję rowerów i czytam książkę Agaty Christie „Pasażer do Frankfurtu”. Po 18 zbieramy się z plaży i jedziemy w kierunku miasta Skhoder, a jutro przekraczamy granicę z Czarnogórą. Rozbijamy się na bocznej drodze na jakiejś betonowej płycie, prawdopodobnie to bunkier. Pod koniec dnia przy wyjeździe z plaży trzy kobiety z Włoch jadące jakimś dużym samochodem krzyczą do nas, pozdrawiają i pytają skąd ty mieszkasz. Dzisiaj przy rozkładaniu namiotu otwieram zakupione rano albańskie chrupki w których w foli wielkości kapsla znajduje się ogromną chusta w róże. Jak ktoś to spakował do tej folijki nie mam pojęcia .
konstrukcyjne nachylenie poprzeczne
Ja nie dałem rady, była lodowata. Na zdjęciu Paweł
w tle widać AUTOGRILL
Albańskie wybrzeże, jedno z czterech podczas wyprawy
- DST 103.00km
- Czas 06:15
- VAVG 16.48km/h
- VMAX 54.50km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 23 - Albania - piękne górskie krajobrazy
Środa, 7 sierpnia 2013 · dodano: 17.10.2013 | Komentarze 2
Dzisiejszy dzień to znowu przekraczanie kolejnej ósmej już granicy, tym razem z Albanią. Ten dzień miał niesamowitą końcówkę, ale od początku. Wstajemy wczas o 630, pakujemy się i jedziemy do miasta Prizren jeszcze w Kosovie. Pani z Dąbrowy Górniczej mówiła, że warto tylko trzeba mieć trochę czasu i wiedzieć gdzie iść. My za bardzo nie wiedzieliśmy, dlatego z grubsza pochodziliśmy trochę po mieście i usiedliśmy w pizzerii żeby zjeść. Zamawiamy każdy po pizzy (smacznej i taniej) a chłopaki standardowo po espresso. Zgodnie z tradycją granicę przekraczamy koło południa. Dość sprawna kontrola i jesteśmy już w ósmym państwie na naszej drodze. Kierujemy się do miasta Kukes, autostradami bo jak powiedział nam Besso i jego ojciec nie będzie żadnego problemu z policją a będą piękne widoki. W razie problemów z policją kazali dzwonić do nich. Nie znamy waluty w Albanii, ale ceny ponoć mają być przyzwoite. Wjeżdżamy do Kukes, widoki po drodze rewelacyjne, przepiękne, Albania póki co biję na głowę pozostałe kraje do tej pory. Miasto dziwne, jakby opuszczone, wypłacam tutaj 1000 leków i robię niezbędne zakupy czyli albańskie pyszne piwko, fante oraz 750 g Choco w słoiku ponieważ się skończył, a bez tego artykułu nie wyobrażam sobie tej podróży. Odpoczywamy godzinę, spożywamy posiłek i wyjeżdżamy na autostradę w stronę miasta Skhoder. Z każdym metrem dalej widoki jakby rywalizowały ze sobą w konkursie piękności. Wspinamy się kilkanaście kilometrów serpentynami do góry. Chwilę po wyjeździe z Kukus na moście zaliczyłem premię lotną ponieważ zagapiłem się i wpadłem w dziurę w chodniku takiej wielkości, że przednie koło wpadło tam całe a ja przeleciałem 2 metry do przodu. Na szczęście tylko trochę krwi z kolana i uda, nic poważnego, psikam to lekiem na ząb, który wiozę od Bułgarii (zawiera 96% spirolu) więc powinien to skutecznie odkazić. W pewnym momencie podjazdu jest znak, że za 9 kilometrów jest tunel, znowu nie wiemy czy długi i przede wszystkim czy oświetlony. Uwierzcie, że jazda nieoświetlonym tunelem jest jak rosyjska ruletka i przyśpiesza tętno kilkukrotnie. W końcu docieramy kilkaset metrów przed tunel i okazuje się, że ma on długość 5,8 km. Wyciągamy czołówki i zapalamy tylne lampy. Robimy to przy sklepiku na poboczu gdzie od właściciela dostajemy zimniutką wodę. Gotowi jedziemy lecz 200 metrów przed tunelem stoi policjant i próbuję wytłumaczyć, że rowerem nie można przejechać. Na szczęście w innym przydrożnym sklepiku młody chłopak zna parę zdań po angielsku i mówi, że nie możemy przejechać rowerami, że musimy przejechać z jakimś samochodem pakując do niego rowery. Pytam jak mamy to zrobić i czy Pan policjant nie może jakoś pomóc. Po chwili policjant pokazuje ręką żebyśmy szli za nim, na szczęście w stronę tuneli, mówi co chwila coś do krótkofalówki. Idziemy kawałek i zaraz dołącza do nas drugi policjant pokazując, że jest okej i żeby czekać. Zaczęliśmy z nimi sympatycznie rozmawiać o dziwo w większości gestykulując i szło to bardzo dobrze. Gdy spytali przez jakie państwa jedziemy Tomek im odpowiedział i przy każdym państwie mówili BRAWO. Pytali Tomka skąd ma strupy na rękach, a mnie czy jestem muzykiem, pokazując na tatuaże. Mimo, że oni są Albańczykami a my Polakami i żaden nie znał języka drugiego to śmiechu było co niemiara i na dodatek wszystko bylo jasne. Po około 10 minutach przyjeżdża Nissan Navara, mówią żebyśmy pakowali rowery na pakę i wsiadali, że przewiozą nas przez tunel. Tomek z Pawłem siadają w samochodzie, a ja zostaję z rowerami na pace asekurując żeby czasem nie wypadły. Niesamowita sprawa, wyobraźcie sobie taką sytuację w Polsce lub na zachodzie Europy. Zapewne dostalibyśmy w najlepszym wypadku wysoki mandat a w najgorszym skończyli w areszcie, a tutaj ?? Każdy chce pomóc ! Świetne doświadczenie. 5,8 km jedziemy w 5 minut, dziękujemy Panom z obsługi autostrady i jedziemy parę kilometrów zjazdem, musimy znaleźć miejsce do spania bo robi się ciemno. Zjeżdżamy na miejscowość FUN i rozbijamy się kawałek za zjazdem przeprawiając się przez rzekę mostem, który powinien być pokazany w programie „ Inżynieria ekstremalna” na Discovery. 3 pręty wzdłuż, a na nich deski, krzywy ale jakże piękny i na szczęście stabilny. Kolejny dzień pełen wrażeń!!!
ciekawy most
oraz pomnik
Prizren
świetny zakład ...
- DST 98.71km
- Czas 06:55
- VAVG 14.27km/h
- VMAX 64.50km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 22 - Kosovo - dzień niespodzianek
Wtorek, 6 sierpnia 2013 · dodano: 17.10.2013 | Komentarze 0
Dzisiejszy dzień był niesamowity, jeden z tych które na zawsze pozostaną w pamięci. Wstajemy o 6 rano ponieważ musimy się zmyć zanim przyjdą pracownicy restauracji obok, której nocujemy. Rano jeszcze obowiązkowa poranna toaleta w hostelowych warunkach. W nocy nie zmrużyłem oka, z powodu upału dlatego rano jestem jak trup. Jedziemy jeszcze do centrum żeby za dnia zobaczyć Skopje, robimy następną porcje zdjęć i jemy tam śniadanie. Następnie z pełnymi brzuchami spadamy do granicy z Kosovem. Wciąż zostaję pod wrażeniem stolicy Macedonii. Do granicy mamy około 35 km i jesteśmy tam dokładnie w południe, na granicy znowu trochę czekamy ze względu na dużą ilość samochodów, odziwo większość jest na rejestracjach niemieckich bądź austriackich. Wjeżdżamy do Kosova, gdzie wszyscy pozdrawiają nas jak najbliższą rodzinę, mnóstwo rąk uniesionych w powitalnym geście, czy to z samochodów czy też z poboczy, którymi idą ludzie. Upał jest masakryczny, ponad 40 stopni, ciężko znaleźć jakieś dogodne miejsce w cieniu, dlatego po chwili odpoczynku jedziemy na przód. Trąbi na nas kilkukrotnie jakiś samochód z tyłu, wyprzedza nas i okazuje się, że to Polacy stacjonujący w Kosovie, pozdrawiają nas, a my ich. O 14 30 dojeżdżamy do miasta Ferizaj i jesteśmy zaskoczeni tym co widzimy. Ja osobiście spodziewałem się, że Kosovo to bardzo dziki kraj, a okazało się, że tętni życiem jak niejedno dobrze rozwinięte miasto. Dużo robót drogowych (ponoć przed zbliżającymi się wyborami), dużo ludzi młodych, sklepów drobnych handlarzy, taksówkarzy i cinkciarzy. O 15 odłączam się od chłopaków celem wysłania kartki do Polski. Idę na pocztę i pytam dwóch pierwszych lepszych facetów czy mówią po angielsku, okazuje się, że jeden z nich mieszka w Londynie i przyjechał tutaj na wakacje. Wskazuje miejsce gdzie kupię znaczki i towarzyszy mi w drodze do księgarni. Rower przed pocztą pilnował mi strażnik, który zaoferował swoją pomoc. Wybieram kartkę i wracam na pocztę, kupuję znaczek i po sprawie (ciekaw jestem ile czasu minie aż kartka dotrze do Polski). Umówiliśmy się o 16 pod budynkiem ASCENTER więc mam jeszcze 35 minut, jadę więc pooglądać miasto, skręcam w pierwszą uliczkę, która wydała mi się interesująca. 5 sekund później woła mnie jakiś gość, machając do mnie ręką. Podjeżdżam i okazuje się, że jest to Kosovianin, który żonaty jest z Polką z Dąbrowy Górniczej. Gdy powiedziałem mu że pochodzę z Jaworzna zaczyna się śmiać z całej sytuacji. Świat jest mały ! Jest on właścicielem czegoś jak u nas mała kamienica, gdzie posiada bar, kasyno i mieszkania. Od razu mówi, żebym spoczął i zaproponował coś do picia więc w taki upał piwo jest najrozsądniejszym posunięciem. Rozmawiamy tylko kilkanaście minut, ponieważ ma jakieś spotkanie ale w jego miejsce przychodzi syn Bessart, na którego w Polsce mówią Zbyszek. Besso jak kazał na siebie mówić, każe przynieść dla mnie kolejne piwko. Mówię mu, że za 15 minut jestem umówiony z towarzyszami podróży pod ASCENTER. Besso proponuje, że podjedziemy tam samochodem i Tomek z Pawłem pojadą za nami i zjemy jakiś obiad. Wchodzimy już w czwórkę do restauracji jego przyjaciela. Tam siadamy i wybieramy zgodnie z zaleceniem Bessa wszystko co chcemy nie przejmując się pieniędzmi. Ja z Tomkiem bierzemy po tortilli, natomiast Paweł makaron Bolognesse. Generalnie na rachunek Bessa machnąłem pięć pysznych piwek 0,33 l oraz obiadek. Czy może być lepiej ??? W restauracji jest dużo przyjaciół Zbyszka, którzy przysiadają się do nas. Jeden z nich służył w Afganistanie z Polskimi żołnierzami. Nie da się pominąć faktu, że w Kosovie są najpiękniejsze kobiety w żyłach, których płynie albańska krew (oczywiście jest to moje zdanie, wypracowane na podstawie miejsc jakie udało mi się w życiu odwiedzić). Wszyscy, z którymi rozmawiamy namawiają nas żebyśmy jednak pojechali do Albanii, którą mieliśmy ominąć na naszej trasie. Myślę sobie teraz, że byłby to straszny błąd. W końcu decydujemy się na odwiedzenie Albanii. Dziękujemy bardzo Kosovsko-Polskiej rodzinie za gościnę i jedziemy do granicy z Albanią w stronę miasta Prizren. Gdy jesteśmy już gotowi do odjazdu przychodzi żona Polka z Dąbrowy. Nie może uwierzyć, że nas spotkała i bardzo się cieszy, rozmawiamy chwilę lecz śpieszy się ona na jakieś spotkanie, a my musimy jeszcze nabić dzisiaj trochę kilometrów. Po tak pysznym obiedzie dostajemy niezłego pałera do nóg i jedziemy parenaście kilometrów w granicach 30 km/h. Wyjeżdżamy na jedną z dwóch najwyższych przełęczy w Kosovie, gdzie stoją chłopaki z gruszkami na sprzedaż. Zagadują mnie chcąc mi sprzedać kilogram gruszek. Mówię im, że nie potrzebuje aż całego kilograma więc dają mi jedna na drogę. Na zjeździe z przełęczy osiągam swój max póki co czyli 64,5 km/h (rewelacyjny zjazd). Rozbijamy się 20-25 km od granicy z Albanią i idziemy spać. 2405 km za nami !!!
Ps. Besso w samochodzie mówi, że puści mi fajną polską piosenkę. Miał na myśli Daab – W moim ogrodzie
jeszcze parę zdjęć Skopje za dnia
... rany boskie
musiało się pojawić to zdjęcie :p
centrum Ferizaj
posiadłość ojca Bessa
drugi Pan od prawej miał problem z uśmiechem, twarda sztuka
zlaten dab i ojciec Zbyszka
czasem było wesoło
nic dodać nic ująć ... :*
cała rodzinka + żołnierz, który z Polakami w Afganistanie był
przełęcz i genialny zjazd
- DST 119.98km
- Czas 07:12
- VAVG 16.66km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 21 - Cudowne Skopje
Poniedziałek, 5 sierpnia 2013 · dodano: 17.10.2013 | Komentarze 0
Wstajemy rano obudzeni płaczem i krzykiem dzieci. Wczoraj gdy się rozbijaliśmy było już ciemno dlatego nie widzieliśmy koło kogo się rozbijamy. Rano okazuje się, że są to dwie rodziny z Macedonii bądź Albanii ze swoimi dziećmi (przynajmniej tak wywnioskowałem ponieważ nie szło się dogadać). Strasznie mnie zdołował ten widok z rana: siedzące przed namiotami dwie rodziny, kompletnie nie wiedzące co zrobić z nadchodzącym dniem. Tomek miał do wymiany dętkę, z której wczoraj popołudniu ciągle schodziło powietrze, ja nie chciałem czekać i patrzeć na widok obok dlatego zebrałem się i pojechałem do centrum. Wypłaciłem pieniądze 500 dinarów, chcemy w Skopje zjeść kolację i napić się wina, które w sklepach są w bardzo dobrych cenach np. Wino z 2007 roku kosztuje na nasze około 13 zł. Czekam na Tomka i Pawła i kierujemy się do stolicy. Wczoraj od upału niesamowicie bolała mnie głowa i jeszcze na dodatek nie wiem gdzie mam okulary. Okulary musiałem zgubić, przegrzebałem całe sakwy dwa razy i ani śladu. Około godziny 15 dojeżdżamy do miasteczka Veles, pięknego miasteczka posadowionego przeważnie na skałach. Dzisiaj z perspektywy czasu chyba mogę powiedzieć, że było to najładniejsze mniejsze miasto podczas podróży. Odpoczywamy tam chwilę i jedziemy do Skopje, do którego mamy około 60 km. Jedziemy kawałek autostradą, lecz zaraz pojawiają się bramki więc musimy się ewakuować. Jedziemy jakąś boczną opustoszałą drogą obfitą w podjazdy, jeden liczył dobre 7 km. 25 km przed Skopje w końcu trafiamy na sklep więc kupujemy z Tomkiem po piwku na ochłodę, po lodzie i wodę. Pod sklepem siedzi trzech gości sączących również piwo. Jeden z nich odziwo mówi po angielsku więc się przysiadam i rozmawiamy parę minut. Kończę piwko i lecimy do celu. Bardzo szybkie tempo przez 20 km więc w centrum jesteśmy koło 20. Śmieszna sytuacja, pewien gość po 50-tce chce nas poholować swoim rowerem do centrum udowadniając, że jego maszyna nie jest taka zła, jak mówi ma 18 biegów i chcąc zaimponować prędkością jakąś potrafi rozwinąć prawie spalił nogi tak mocno pedałując. Gdy wyprzedzam go na podjeździe nazywa mój rower rakietą (haha). Dojeżdżamy do centrum i chcemy znaleźć jakiś hostel. Spotykamy dwie rodziny z Polski, które widząc flagę mówią dobry wieczór i kierują nas do hostelu gdzie sami nocują, mówią że płacą 10 euro od osoby. Dla nas jest to trochę za dużo przy założeniu taniego tripa. Jedziemy jednak się potargować i finalnie recepcjonista pozwala nam rozbić namioty na terenie hostelu w osłoniętym miejscu między hostelem a restauracją. Chłopak, z którym gadamy za godzinę ma być zmieniony więc mówi, że wszystko przekaże swemu koledze. My w tym czasie jedziemy pozwiedzać centrum. Skopje nocą to raczej najpiękniejsze miejsce jakie miałem okazje widzieć w swoim krótkim życiu. Przy fontannie zagaduje do mnie trzech gości narodowości polskiej, którzy również zwiedzają świat tyle, że na motorach. Po chwili dochodzą następni i gawędzimy chwilkę. Wieczorem w Skopje jest mnóstwo ładnych kobiet, także jeśli ktoś lubi popatrzeć tak jak ja to mógłby się tam rozmarzyć. Jest już 22 więc wracamy do hostelu, gdzie poznaje zmiennika imieniem Vlatko. Genialny gość w wieku 47 lat choć wygląda na 25 lat.Nie mogę w to uwierzyć, lecz okazuje się to być prawdą, ma dzieci w moim wieku. Puszcza mnie na komputer i daje skorzystać z internetu, parzy kawę w kuchence gazowej, podłącza wszystkie urządzenia do prądu i pozwala iść skorzystać z łazienki, żeby się ogolić i umyć. On jak i jego kolega bardzo by chcieli dać nam pokój lecz tłumaczą, że mieli by problemy z szefem. Vlatko pracował 10 lat w Amsterdamie na platformie wiertniczej, ma żonę, dwie córki oraz dwóch synów. Niesamowicie przyjazny człowiek, rozmawiamy prawie dwie godziny i idziemy spać. Nareszcie miałem okazję się ogolić (cudowne uczucie). Póki co na naszej drodze spotykamy niesamowicie przyjaznych ludzi, nie sposób o wszystkich pisać, z którymi urywamy krótkie rozmowy, którzy podnoszą kciuki w dopingującym geście i machają co chwilę. Skopje jest to miejsce, do którego z pewnością będę chciał wrócić. Rano wyruszamy do Kosova. Bye !!!
Veles, mega urocze miasteczko
każdy orze jak może, Pan w towarzystwie miłych zwierzaków ;)
wyraz twarzy Pana za mną - bezcenna
Skopje
47 letni serdeczny Vlatko
- DST 119.56km
- Czas 06:25
- VAVG 18.63km/h
- VMAX 42.50km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 20 - Macedonia - 6 kraj wyprawy
Niedziela, 4 sierpnia 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0
Wstajemy o 8 i jemy zabranego wczoraj arbuza na śniadanie, następnie jedziemy w kierunku granicy do, której mamy około 40 km. Do granicy docieramy około południa, na bramkach mnóstwo samochodów, spotykamy między innymi parę ze Świdnicy wracającą do Polski. Trochę stresu przy kontroli gdy celnik chcę ode mnie zieloną kartę, zaraz oczywiście się uśmiecha i mówi, że żartuje. Zaraz za granicą jemy drugie śniadanie, lecz ciężko wchodzi w taki ukrop. Zjeżdżamy z autostrady na drogę do Gevgelija. Dzisiaj jest niedziela więc w miasteczku jest bardzo spokojnie, ludzie siedzą w przy ulicznych knajpkach. Tomek wypłaca w bankomacie 1000 dinarów macedońskich nie znając kursu i po chwili dowiadujemy się, że 1 dinar to około 6,78 grosza. Ceny w sklepach w porządku, porównywalne do polskich, tylko chleb i woda jest wszędzie tańsza. Ja wypłacam 400 dinarów i robię pierwsze zakupy wydając 168 dinarów na piwko, 2 lody rożki, pasztet oraz dwa rogaliki. Ciężko jechać w takim upale, dlatego postanawiamy posiedzieć w cieniu. Mamy 47 km na liczniku i trzeba wrócić do codzienności czyli granicy 100 km dziennie. Plan jest taki, żeby dojechać do miasta Negotino gdzie na mapie oznaczony jest kemping. Droga do tego miasta jest cudowna, przypominająca trochę wyjazd z Bułgarii lecz w nieco innym klimacie. Była to z pewnością droga szybkiego ruchu, lecz widoki rekompensowały śmigające obok nas samochody. Dojeżdżamy do Negotino i okazuje się, że nie ma tam już kempingu, najpierw mówi mi o tym taxi driver a potem dwóch gości, którzy potwierdzają wersje taksówkarza i mówią, że śmiało możemy się rozbić za boiskiem do koszykówki, od którego staliśmy około 100 m. Przyjmujemy to do wiadomości lecz chcemy jeszcze zobaczyć centrum tego miasta. Po drodze mijam rowerzystę z Macedonii imieniem Done, który robi sobie rundkę po okolicy a mieszka w mieście obok. Rozmawiamy chwilę i podjeżdżamy do centrum jak się okazuję 12 tysięcznego miasta. Jest niedziela, życie tutaj wydaje się być bardzo spokojne, młodzież i starcy dominują na ulicach, często też widać całe rodziny z dziećmi. Bardzo dużo ludzi wychodzi z domów i celebruję dzień wolny. Mnie miasteczko spodobało się do tego stopnia, że pozwalam sobie na chwilę szaleństwa i kupuję 2 x 1,5 l piwa ze Skopje, które jest bardzo smaczne. Siedzimy pod fontanną do 23 i potem jedziemy za boisko celem rozbicia się. Okazuje się, że są tu już dwa rozbite namioty tutejszych z Macedonii. Rozbijamy się tuż obok, jutro już powinniśmy być w Skopje.
Pozdrawiam !!!
- DST 92.69km
- Czas 05:11
- VAVG 17.88km/h
- VMAX 42.00km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 19 - Thessaloniki again
Sobota, 3 sierpnia 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 2
Wstajemy rano, jest sobota i już z samego rana ludzie przyjeżdżają na plażę. W nocy kilka razy wstawałem żeby się przewietrzyć chodząc po plaży, był niesamowity księżyc, tak pięknego jeszcze nie zdarzyło mi się oglądać. O 6 30 zgodnie z tym co mówił Kris powinien być wschód słońca więc wstaję o tej godzinie i podziwiam jakże piękny wschód słońca!!! Zbieramy się i jedziemy na plażę, na której spaliśmy zeszłej nocy z racji tego, że były tam toi toi oraz natrysk. Pływamy jeszcze godzinkę w morzu, jemy śniadanie, myjemy się i ruszamy do Thessalonik żeby trochę pozwiedzać to miasto. Okazuje się na prawdę bardzo ładne z ciekawym budownictwem, które oglądaliśmy z cytadeli, z której roztaczał się widok na całe miasto. Żeby pojechać na cytadelę namówiła nas polska rodzina, którą spotkaliśmy w tym mieście. Mówią, że również kiedyś jeździli z sakwami np. Po Norwegii, spotykamy również ciekawą mieszankę sakwiarzy: jeden to Słowak,a drugi pochodził z Hondurasu. Słowak przygodę zaczął w Austrii gdzie pojechał z siostrą, był w Czarnogórze i teraz śmiga po Grecji. Robimy sporo zdjęć tego dnia, jako że powoli opuszczamy Grecję i kierujemy się do Macedonii. Po drodze w Lidlu kupujemy butlę gazową do mojej kuchenki, na której wieczorem gotujemy ryż z sosem pomidorowym. Ryż był tani i nie zauważyłem, że jest on pakowany luzem bez woreczków . I jeszcze super premia owocowa na koniec dnia, przy drodze rosną pyszne winogrona, natomiast kawałek dalej w rowie leży kilka wielkich arbuzów. Jednego jemy na miejscu , a drugiego biorę na bagażnik. Zaczyna się powrót to Polski, najpierw Macedonia potem Kosovo. Grecja to z pewnością piękny kraj.
- DST 32.94km
- Czas 02:11
- VAVG 15.09km/h
- VMAX 40.50km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 18 - Zasłużony odpoczynek
Piątek, 2 sierpnia 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0
Za nami świetna noc na plaży, którą popsuły trochę komary więc rozbiliśmy namioty żeby się przed nimi schować. Od rana słychać kojący szum morza i fal obijających o brzeg. Dużo młodzieży przychodzi nocą na plaże grupkami, siedzą, piją piwko, whisky palą jointy czemu towarzyszy wiele śmiechu. Tomek z Pawłem pojechali do sklepu a ja zabieram się za śniadanie czyli płatki z mlekiem, niestety jednak mleko się zepsuło od wczoraj. Tomek po minucie wraca bo złapał gumę więc bierze się za zmianę dętki a ja naprawiam prawy pedał, z którego wypadły mi jakimś cudem dwie śruby. W czasie napraw i pakowania podchodzi do nas murzyn sprzedający robione ręcznie opaski na rękę. Zaciekawiony naszymi rowerami, pyta się skąd jesteśmy. Tutaj zaczyna się trochę szalona historia, gdy Kelly dowiaduje się, że przyjechaliśmy z Polski wpada w szał radości bo okazuje się, że ma żonę Polkę, do której od razu dzwoni mówiąc, że spotkał Polaków, którzy przyjechali z Polski do Grecji na rowerach. W sumie póki co nic w tym dziwnego do czasu gdy podaje mi telefon i już w następnej sekundzie rozmawiam z jego żoną. Weronika ma 23 lata i pochodzi z Poznania lecz mieszka w Thessalonikach od maja 2012. Poznali się z Kellym (Nigeryjczykiem) na Facebooku. Rozmawiam z nią koło 10 minut, rozmowa się jakoś rozkręciła, mówi że za 2 tygodnie wraca do Polski autokarem. Z Kellym rozmawialiśmy jeszcze dobre 15 minut podczas, których to wyżalał się nam jakie ma problemy prawne, żeby dostać obywatelstwo oraz, że w Grecji kompletnie nie ma pracy. Kelly ma 29 lat i zajmuje się robieniem opasek na rękę. Każdemu z nas przypadła jakaś do gustu więc kupiliśmy po jednej. Robimy pamiątkowe foto i spadamy zmienić miejsce jadąc wzdłuż wybrzeża w stronę klifów. Dzisiaj dzień bardzo spokojny, przeznaczony na odpoczynek ponieważ jutro zawracamy w stronę Polski. Ratownik, z którym wczoraj rozmawiałem pyta czy wszystko jest okej i co teraz zamierzamy. Mówię mu, że jedziemy do Macedonii, a potem do Kosova na co siedzący obok Grek wtrąca się i mówi, że Macedonia jest tutaj, a my jedziemy do Fyrrom(Skopje). Nie wdając się w ich polityczne przekonania odpuszczam i jedziemy naprzód. Docieramy do klifów gdzie jest świetna plaża przypominająca mi dziką plażę w Chorwacji. Tam korzystam z okazji i proszę Panią z przyczepki, w której sprzedawała alkohole, napoje i jedzenie o naładowanie kamerki i telefonu. Rozmawiamy chwilę i jej również ciężko uwierzyć, że przyjechaliśmy z Polski na rowerach. Pyta mnie czy jestem katolikiem na co odpowiadam, że ateistą, mówi że każdy powinnien w coś wierzyć na co odpowiadam jej, że owszem wierzę... Uśmiechem z obu stron kończymy rozmowę i podłącza mi urządzenia do prądu. Spędzamy tam parę godzin i decydujemy , że przejedziemy jeszcze kawałek wzdluż wybrzeża. Po drodze trafiamy na Lidl gdzie kupujemy parę rzeczy, ja kupuję dwa greckie piwa, jogurt oraz Choco Club, który właśnie się skończył a bez którego wyprawa nie mogła by się odbyć. Szukamy plaży i trafiamy na plażę niedaleko znanego tutaj baru Riviera, do której prowadzi nas najpierw pewna strażniczka, gdy wjechaliśmy w miejsce bez drogi dalej, a potem dwóch młodych chłopaków, którzy jechali za nami od Lidla też pod wrażeniem naszej podróży życzą nam powodzenia. W Grecji raczej nie ma problemu żeby się porozumieć po angielsku. Dzisiaj ostatnia noc na plaży, gdzie jest cudownie i dzieją się fajne rzeczy, a mianowicie Tomek z Pawłem idą do baru na plaży spytać o podładowanie telefonu, nie ma ich dobre 25 minut. W końcu Paweł przychodzi i mówi chodź do baru bo Tomek pije piwko i w barze rozmawia z dwoma Grekami barmanem oraz jego przyjacielem, który po pracy siedzi z kumplem i piję z nim towarzysząc mu. Idę do baru i zaczynamy rozmowę, którą trwała dobrą godzinę. Obydwaj panowie mają na imię Kris, jeden to barmana drugi jest topografem. Głównie rozmawialiśmy z Krisem topografem przy barze gdyż drugi był teoretycznie w pracy. Nieprawdopodobnie przyjaźni i sympatyczni ludzie, od razu zaproponowali mi coś do picia więc poprosiłem o wódkę, którą dostałem w szklance do drinków. Mieli tylko Polską wyborową, więc wypiłem z lodem, potem zaciekawiła mnie pewna maszyna robiąca coś jakby różowe kulki, Tomek mówi że w Polsce nazywa się to SNOFFY. Kris podał mi to również z wódką mówiąc, że smakuje super – miał rację. Potem znowu podał nam coś co nazwałbym mrożoną kawą, również genialne. W końcu spytałem czy mają coś w barze do jedzenia jako, że trochę mnie już ssało w żołądku. Wstał i powiedział, że zaraz wróci. Oczywiście nie chciał żadnych pieniędzy za picie ani jedzenie. Po chwili wraca z trzema hot dogami, gdy zjedliśmy poszedł po następne. Genialni i inteligentni ludzie mający świadomość sytuacji gospodarczej swojego kraju, gdzie 2 miliony ludzi nie ma pracy, a jeszcze mnóstwo nie jest zarejestrowanych jako bezrobotni. Narzekał na rząd oraz greków, którym nie chce się ruszyć tyłków na demonstrację tylko wolą siedzieć na facebooku( czyli podobnie jak w Polsce). Pytał jakie są ceny w Polsce oraz w jakim wieku zakłada się rodziny, w końcu spytaliśmy jak euro wpłynęło na ich gospodarkę, oczywiście odpowiedzieli, że fatalnie pogorszyło to stan życia. Bardzo fajny i sympatyczny wieczór z przyjaciółmi z Grecji ;)
- DST 71.21km
- Czas 04:09
- VAVG 17.16km/h
- VMAX 50.50km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 17 - Thessaloniki - Grecja dzień 2
Czwartek, 1 sierpnia 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 3
Wstajemy o godzinie 9 05, noc była fatalna, niesamowita duchota uniemożliwiająca sen, na dodatek Tomek zatruł się czymś i zdycha od wczoraj. Zapomniałbym jeszcze o mojej misji ratowania greckich żółwi, które są tutaj chyba najczęściej rozjeżdżanymi zwierzętami na drogach. Póki co od chwilowej śmierci uratowałem dwa żółwie. Upał jest niesamowity, pot leje się z człowieka, wystarczy tylko minutę postać na słońcu. Piszę już z plaży, na której jesteśmy już kilka godzin, liczba uratowanych żółwi wzrasta do trzech ale pokolei. Jedziemy bocznymi drogami obok ekspresówki lub też ekspresówką, gorąco i pod górę, kilometry wpadają bardzo opornie. Wreszcie na koniec musimy jechać poboczem czteropasmowej autostrady ponieważ innej drogi do Thessalonik nie ma. Autostrada przy wjeździe do miasta zamienia się w coś w rodzaju obwodnicy gdzie panuję niesamowity chaos, czegoś takiego na prawdę jeszcze nie widziałem. Samochody, autobusy stoją w korkach a motocykle i my we trzech na rowerach sprytnie omijamy samochody raz z prawej, raz z lewej. Po szalonej jeździe wjeżdżamy wreszcie do Thessalonik, miasto wygląda rewelacyjnie i pasuję do mojego gustu. Spotykam tam dziewczynę z Kanady o imieniu Jane, która przyleciała z Kanady do Albanii i jedzie do Turcji swoim wspaniałym rowerem z genialnymi sakwami, rozmawiamy parę minut, robimy foto i spadamy dalej. Kilka minut później trafiamy na spożywających późne śniadanie Holendrów, którzy z kolei z Holandii samolotem przylecieli do Trucji na jakąś wyspę Mamaras i przejechali stamtąd do Grecji do Thessalonik skąd wracają samolotem do Holandii. Gdy opowiedziałem o naszej wyprawie byli pod wrażeniem. Imiona niestety mieli dziwne na literę K więc nie zapamiętałem, robimy pożegnalne zdjęcia i jedziemy dalej w poszukiwaniu plaży. W końcu po męczarni widzimy znak w prawo na plażę, wjeżdżamy i pełni szczęścia wchodzimy do jakże ciepłego i słonego morza. Jest cudownie, lepiej być nie może. Po godzinie wylegiwania się i pływania idę się przejść na molo, po drodze pytam ratownika czy można się rozbić na plaży, mówi że nie widzi problemu, lecz mówi żebyśmy uważali na rowery. Docieram na molo i robię parę zdjęć. Wracam i pływam dalej. O 19 podchodzi do nas Rosjanin żołnierz, który mieszka w Thessalonikach, rozmawiamy chwilę po rusku, bardziej on mówi ja staram się odpowiadać najprostszymi zwrotami po rosyjsku. Mówił, że 25 lat służył w wojsku i skończył tam szkołę masażu. Dał nam trzy pierniki rosyjskie z oryginalną reklamówkę z Moskwy. Tomek właśnie przyniósł dwa piwa ze sklepu, tyle że jedno z nich okazuje się być winem. Jest cudownie !!!