Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi kobi z miasteczka Kraków. Mam przejechane 13782.74 kilometrów w tym 163.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.43 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kobi.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Grecja Bałkany 2013

Dystans całkowity:4003.94 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:212:32
Średnia prędkość:18.84 km/h
Maksymalna prędkość:67.50 km/h
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:111.22 km i 5h 54m
Więcej statystyk
  • DST 103.60km
  • Czas 05:52
  • VAVG 17.66km/h
  • VMAX 56.50km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 27 - Croatia - Dubrovnik

Niedziela, 11 sierpnia 2013 · dodano: 22.10.2013 | Komentarze 0

Dzisiejszy dzień obfity był w podjazdy, zarówno w Chorwacji jak i po przekroczeniu granicy z BIH. O 9 jesteśmy już w Dubrovniku, droga i widoki po drodze do tego miasta – fenomenalne. Parkujemy rowerami na parkingu, spinamy j, zabieramy co cenne i rozdzielamy się: ja z Tomkiem i Paweł osobno. Z powrotem widzimy się o 12 na parkingu. Dubrovnik piękny, niestety jest niedziela i liczba turystów jest ogromna więc chodzenie po mieście odbywa się w ścisku. Wymieniam 10 euro za co w zamian dostaję 73 kuny. Idziemy do sklepu, zdecydowanie najdroższego w jakim przyszło mi kupować i kupujemy co niezbędne do życia czyli picie oraz ciastka.Wracając z tego na prawdę pięknego miasta, zahaczamy o plażę chorwacką, która u mnie wygrała konkurs najładniejszego wybrzeża i plaży, mimo że woda była najzimniejsza. Chwilę się kąpiemy i jedziemy do granicy w Ivanicy jakieś 10 km. Strażnik na granicy woła Pawła do siebie i rozkazuje mu skasować zdjęcie znaku oznajmiającego, że jesteśmy w Bośni i Hercegovinie. Następnym celem jest Trebinje, w którym chcemy się zatrzymać, dychnąć deczko i zjeść co nieco. Tomek nie znając waluty wymienia 300 km. Idą z Pawłem do sklepu i wychodzą w euforii, że ceny są super. Pytam skąd wiecie skoro nie znacie przelicznika. Tomek uważa, że będzie to mniej więcej 1:1 z polskim złotym, ja natomiast mówię, że 1:2,5. Wysyłamy sms do Polski i okazuje się, że 1 km=2,15 zł czyli ceny są okej. 300 km było lekką przesadą dlatego Tomek zapewne wymieni to na inne waluty w Sarajevie. Każdy robi drobne zakupy i jedziemy nad rzekę czystą jak łza i wcinamy co mamy. Po posiłku myjąc menażkę, moim oczom ukazuje się elegancik ze szczypcami, dobrze, że mnie nie dziabnął bo byłby znak. Apropo zwierząt to uratowałem kolejnego, czwartego już żółwia, tym razem bośniackiego żółwia. Jutro zamierzamy rozbić się na campingu, który oznaczony jest na mapie przed Sarajevem. Stolica BIH mamy nadzieję, że warta zobaczenia. Będzie to trzecia stolica na literę S : Sofia – Skopje – Sarajevo. Do usłyszenia jutro !




Dubrovnik - widok z góry








idze rak nieborak, jak ugryzie będzie znak :)


już BIH




  • DST 109.84km
  • Czas 05:40
  • VAVG 19.38km/h
  • VMAX 60.50km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 26 - Zatoka Kotorska - Czarnogóra

Sobota, 10 sierpnia 2013 · dodano: 21.10.2013 | Komentarze 3

Wstajemy tak samo jak w ciągu kilku ostatnich dni czyli 6 30. Od rana już niebo było bardzo ciemne i czuć było w powietrzu straszną duchotę. Taka aura towarzyszyła nam przez cały dzień, kiedy to czarne chmury wisiały nad Czarnogórą, aż w końcu gdy masakrycznie nas zlało w Chorwacji. Drogi Czarnogóry wzdłuż wybrzeża to zazwyczaj 7% podjazdu albo 7% zjazdu, rzadkością jest płaski odcinek. Niestety nie są one przystosowane do jazdy rowerem, profil dróg jest bardzo ładny jednak brak na nich poboczy a jezdnia jest wąska. Przed przyjazdem do tego kraju nie zdawałem sobie sprawy, że jest to państwo aż tak oblegane przez turystów, niesamowite są korki i zazwyczaj popołudniem ruchem kieruję policja, a gdy zdarzy się wypadek cały ruch staje w gigantycznym korku. Między 9 a 10 zjeżdżamy do marketu, a następnie na plażę żeby zjeść i skosztować wybrzeża, w którym woda była nieco zimniejsza niż wczoraj. Kierujemy się nad Zatokę Kotorską, która w obwodzie ma około 47 km, objeżdżamy ją podziwiając piękne widoki. Około godziny 18 przekraczamy granicę z Chorwacją i znowu jesteśmy w UE, Chorwaci przystąpili do wspólnoty początkiem lipca. W Chorwacji jestem już drugi raz w tym roku, pod koniec kwietnia byłem tydzień na Wyspie Pag. Chorwacja to 10 kraj naszej wyprawy, zostaje jeszcze Bośnia i Hercegovina i jej stolica Sarajevo. Dzisiaj też szczególny dzień dla mojej mamy i Mariusza, którego poślubiła, szczęścia życzę !!! Chorwacja przywitała nas straszną ulewą, ponad godzinę chowaliśmy się pod tropikiem namiotu, nawet zatrzymała się przy nas policja zdziwiona czemu trzech gości kuca pod tropikiem (musiało śmiesznie wyglądać). Byee



nie wiem o co z tymi ptakami chodzi <myśli>


wąskie drogi...










w jednej ręce kamerka, w drugie aparat - leciał na prawdę nisko

ten oliwkowy samochód z rejestracją PL należał do młodego fana motoryzacji



wszystko mokre po ulewie




  • DST 96.97km
  • Czas 05:37
  • VAVG 17.26km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 25 - Skhoder (Albania) + Montenegro

Piątek, 9 sierpnia 2013 · dodano: 20.10.2013 | Komentarze 0

Wstajemy o 6 30 i znowu żmudny proces składania namiotu i reorganizacji sakw. Około 9 jesteśmy w mieście rowerów i klaksonów Skhoder. Mnóstwo ludzi, których środkiem komunikacji jest rower, starzy – młodzi, panowie-panie. Wszyscy wszędzie pedałują. Miasto jedno z większych w Albanii, co widać po liczbie ludzi czy chociażby budownictwie na wyższym poziomie oraz ilości samochodów.Te ostatnie posługują się ciągle klaksonami, na powitanie, na pożegnanie, o pełnej godzinie, kwadrans po, a żeby po prostu zatrąbić, jest to na porządku dziennym jak sport narodowy... Tomek z Pawłem idą na kawę, potem robimy jakieś zakupy i idziemy do tawerny na rogu żeby zjeść coś tutejszego. Ja zamawiam „tasqebape” czyli jak się potem okazało zupę z mięsem wołowym, coś w stylu gulaszu, tylko że jest samo mięso w tłustej zupie + 4 kromki chleba i oczywiście woda, która podawana jest do wszystkiego za darmo (nawet do kawy). Pojedzeni jedziemy do granicy z Czarnogórą, do której docieramy standardowo około południa. Niesamowity korek na oko ze 2 km, który żwawo omijamy i jesteśmy już w kolejnym dziewiątym kraju naszego tripa. Tuż za granicą spotykamy Agatę i Tomka ze Świnoujścia, którzy wzięli rowery i pojechali autokarem do Chorwacji i jeżdżą po wybrzeżu, chcąc zjechać w tutejsze góry. Rozmawiamy koło 20 minut na poboczu, wymieniamy się wrażeniami z podróży, robimy pamiątkowe zdjęcie i spadamy dalej w kierunku miasta BAR, w którym chcemy zwiedzić stare miasto. Płacimy po 2 euro i zostawiamy rowery na dole i idziemy oglądać ruiny miasta. Bardzo fajny element dnia jako, że mało zwiedzamy w końcu mogliśmy spokojnie skupić się na oglądaniu tego co zostało po tym mieście. Po zwiedzaniu przyszedł czas zobaczyć wybrzeże Czarnogóry i kamieniste plaże. Jest to region bardzo turystyczny, dlatego jest mnóstwo turystów, w tym również Polaków. Sporo także sakwiarzy. Idziemy na plażę, na chwilę wchodzimy do wody i zbieramy się żeby znaleźć nocleg jako, że było już po 19, a trzeba było wyjechać poza miasto. Czarnogóra to kolejny kraj z pięknymi widokami i ładnym wybrzeżem. Byee !!!

menu ...

Skhoder

tu też



sie działo

tak się cieszą na nasz widok albańskie kobietki


Czarnogóra

Agata i Tomek ze Szczecina

nawet malucha znaleźliśmy








trzecie z czterech wybrzeży tej wyprawy - Czarnogóra

taka franca się czaiła na namiocie

nocleg w ładnym miejscu




  • DST 111.85km
  • Czas 05:18
  • VAVG 21.10km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 24 - Albania dzień 2 - wybrzeże

Czwartek, 8 sierpnia 2013 · dodano: 17.10.2013 | Komentarze 0

Wstajemy o 6 30 i idziemy do pobliskiej rzeczki zrobić pranie i umyć się. Jako, że dużo rzeczy się uzbierało do prania, mój rower bardziej przypominał suszarkę na ubrania. Woda w rzece lodowata, ale za to bardzo czysta. Dzisiejszy dzień bez większych rewelacji, generalnie jest tutaj bardzo duży problem z kupieniem pieczywa. W trzech sklepach nie ma więc próbuję zdobyć pieczywo w restauracji przy autostradzie AUTOGRILL. Przy wejściu widzę, że mają bułki więc to dobry znak, dogaduje się z kelnerem i kupuję 10 bułek za 100 leków. Wyszło 30 groszy za bułkę, a były one przepyszne. Jemy śniadanie i jedziemy dalej. Okazuje się, że już wczoraj źle pojechaliśmy i kierujemy się w stronę wybrzeża więc dojeżdżamy już do miasta Lazahi i jedziemy na plażę. Jako, że o 15 mamy już 80 km na liczniku można wyluzować. Ja zostaję na plaży, a Tomek z Pawłem idą poszukać jakiejś knajpy celem posilenia się. Plaża pełna ludzi na całej długości, morze równie ciepłe jak w Grecji, lecz plaże tutaj nieco brudniejsze. Pływam, pilnuję rowerów i czytam książkę Agaty Christie „Pasażer do Frankfurtu”. Po 18 zbieramy się z plaży i jedziemy w kierunku miasta Skhoder, a jutro przekraczamy granicę z Czarnogórą. Rozbijamy się na bocznej drodze na jakiejś betonowej płycie, prawdopodobnie to bunkier. Pod koniec dnia przy wyjeździe z plaży trzy kobiety z Włoch jadące jakimś dużym samochodem krzyczą do nas, pozdrawiają i pytają skąd ty mieszkasz. Dzisiaj przy rozkładaniu namiotu otwieram zakupione rano albańskie chrupki w których w foli wielkości kapsla znajduje się ogromną chusta w róże. Jak ktoś to spakował do tej folijki nie mam pojęcia .

konstrukcyjne nachylenie poprzeczne



Ja nie dałem rady, była lodowata. Na zdjęciu Paweł

w tle widać AUTOGRILL





Albańskie wybrzeże, jedno z czterech podczas wyprawy




  • DST 103.00km
  • Czas 06:15
  • VAVG 16.48km/h
  • VMAX 54.50km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 23 - Albania - piękne górskie krajobrazy

Środa, 7 sierpnia 2013 · dodano: 17.10.2013 | Komentarze 2

Dzisiejszy dzień to znowu przekraczanie kolejnej ósmej już granicy, tym razem z Albanią. Ten dzień miał niesamowitą końcówkę, ale od początku. Wstajemy wczas o 630, pakujemy się i jedziemy do miasta Prizren jeszcze w Kosovie. Pani z Dąbrowy Górniczej mówiła, że warto tylko trzeba mieć trochę czasu i wiedzieć gdzie iść. My za bardzo nie wiedzieliśmy, dlatego z grubsza pochodziliśmy trochę po mieście i usiedliśmy w pizzerii żeby zjeść. Zamawiamy każdy po pizzy (smacznej i taniej) a chłopaki standardowo po espresso. Zgodnie z tradycją granicę przekraczamy koło południa. Dość sprawna kontrola i jesteśmy już w ósmym państwie na naszej drodze. Kierujemy się do miasta Kukes, autostradami bo jak powiedział nam Besso i jego ojciec nie będzie żadnego problemu z policją a będą piękne widoki. W razie problemów z policją kazali dzwonić do nich. Nie znamy waluty w Albanii, ale ceny ponoć mają być przyzwoite. Wjeżdżamy do Kukes, widoki po drodze rewelacyjne, przepiękne, Albania póki co biję na głowę pozostałe kraje do tej pory. Miasto dziwne, jakby opuszczone, wypłacam tutaj 1000 leków i robię niezbędne zakupy czyli albańskie pyszne piwko, fante oraz 750 g Choco w słoiku ponieważ się skończył, a bez tego artykułu nie wyobrażam sobie tej podróży. Odpoczywamy godzinę, spożywamy posiłek i wyjeżdżamy na autostradę w stronę miasta Skhoder. Z każdym metrem dalej widoki jakby rywalizowały ze sobą w konkursie piękności. Wspinamy się kilkanaście kilometrów serpentynami do góry. Chwilę po wyjeździe z Kukus na moście zaliczyłem premię lotną ponieważ zagapiłem się i wpadłem w dziurę w chodniku takiej wielkości, że przednie koło wpadło tam całe a ja przeleciałem 2 metry do przodu. Na szczęście tylko trochę krwi z kolana i uda, nic poważnego, psikam to lekiem na ząb, który wiozę od Bułgarii (zawiera 96% spirolu) więc powinien to skutecznie odkazić. W pewnym momencie podjazdu jest znak, że za 9 kilometrów jest tunel, znowu nie wiemy czy długi i przede wszystkim czy oświetlony. Uwierzcie, że jazda nieoświetlonym tunelem jest jak rosyjska ruletka i przyśpiesza tętno kilkukrotnie. W końcu docieramy kilkaset metrów przed tunel i okazuje się, że ma on długość 5,8 km. Wyciągamy czołówki i zapalamy tylne lampy. Robimy to przy sklepiku na poboczu gdzie od właściciela dostajemy zimniutką wodę. Gotowi jedziemy lecz 200 metrów przed tunelem stoi policjant i próbuję wytłumaczyć, że rowerem nie można przejechać. Na szczęście w innym przydrożnym sklepiku młody chłopak zna parę zdań po angielsku i mówi, że nie możemy przejechać rowerami, że musimy przejechać z jakimś samochodem pakując do niego rowery. Pytam jak mamy to zrobić i czy Pan policjant nie może jakoś pomóc. Po chwili policjant pokazuje ręką żebyśmy szli za nim, na szczęście w stronę tuneli, mówi co chwila coś do krótkofalówki. Idziemy kawałek i zaraz dołącza do nas drugi policjant pokazując, że jest okej i żeby czekać. Zaczęliśmy z nimi sympatycznie rozmawiać o dziwo w większości gestykulując i szło to bardzo dobrze. Gdy spytali przez jakie państwa jedziemy Tomek im odpowiedział i przy każdym państwie mówili BRAWO. Pytali Tomka skąd ma strupy na rękach, a mnie czy jestem muzykiem, pokazując na tatuaże. Mimo, że oni są Albańczykami a my Polakami i żaden nie znał języka drugiego to śmiechu było co niemiara i na dodatek wszystko bylo jasne. Po około 10 minutach przyjeżdża Nissan Navara, mówią żebyśmy pakowali rowery na pakę i wsiadali, że przewiozą nas przez tunel. Tomek z Pawłem siadają w samochodzie, a ja zostaję z rowerami na pace asekurując żeby czasem nie wypadły. Niesamowita sprawa, wyobraźcie sobie taką sytuację w Polsce lub na zachodzie Europy. Zapewne dostalibyśmy w najlepszym wypadku wysoki mandat a w najgorszym skończyli w areszcie, a tutaj ?? Każdy chce pomóc ! Świetne doświadczenie. 5,8 km jedziemy w 5 minut, dziękujemy Panom z obsługi autostrady i jedziemy parę kilometrów zjazdem, musimy znaleźć miejsce do spania bo robi się ciemno. Zjeżdżamy na miejscowość FUN i rozbijamy się kawałek za zjazdem przeprawiając się przez rzekę mostem, który powinien być pokazany w programie „ Inżynieria ekstremalna” na Discovery. 3 pręty wzdłuż, a na nich deski, krzywy ale jakże piękny i na szczęście stabilny. Kolejny dzień pełen wrażeń!!!
ciekawy most

oraz pomnik

Prizren


świetny zakład ...























  • DST 98.71km
  • Czas 06:55
  • VAVG 14.27km/h
  • VMAX 64.50km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 22 - Kosovo - dzień niespodzianek

Wtorek, 6 sierpnia 2013 · dodano: 17.10.2013 | Komentarze 0

Dzisiejszy dzień był niesamowity, jeden z tych które na zawsze pozostaną w pamięci. Wstajemy o 6 rano ponieważ musimy się zmyć zanim przyjdą pracownicy restauracji obok, której nocujemy. Rano jeszcze obowiązkowa poranna toaleta w hostelowych warunkach. W nocy nie zmrużyłem oka, z powodu upału dlatego rano jestem jak trup. Jedziemy jeszcze do centrum żeby za dnia zobaczyć Skopje, robimy następną porcje zdjęć i jemy tam śniadanie. Następnie z pełnymi brzuchami spadamy do granicy z Kosovem. Wciąż zostaję pod wrażeniem stolicy Macedonii. Do granicy mamy około 35 km i jesteśmy tam dokładnie w południe, na granicy znowu trochę czekamy ze względu na dużą ilość samochodów, odziwo większość jest na rejestracjach niemieckich bądź austriackich. Wjeżdżamy do Kosova, gdzie wszyscy pozdrawiają nas jak najbliższą rodzinę, mnóstwo rąk uniesionych w powitalnym geście, czy to z samochodów czy też z poboczy, którymi idą ludzie. Upał jest masakryczny, ponad 40 stopni, ciężko znaleźć jakieś dogodne miejsce w cieniu, dlatego po chwili odpoczynku jedziemy na przód. Trąbi na nas kilkukrotnie jakiś samochód z tyłu, wyprzedza nas i okazuje się, że to Polacy stacjonujący w Kosovie, pozdrawiają nas, a my ich. O 14 30 dojeżdżamy do miasta Ferizaj i jesteśmy zaskoczeni tym co widzimy. Ja osobiście spodziewałem się, że Kosovo to bardzo dziki kraj, a okazało się, że tętni życiem jak niejedno dobrze rozwinięte miasto. Dużo robót drogowych (ponoć przed zbliżającymi się wyborami), dużo ludzi młodych, sklepów drobnych handlarzy, taksówkarzy i cinkciarzy. O 15 odłączam się od chłopaków celem wysłania kartki do Polski. Idę na pocztę i pytam dwóch pierwszych lepszych facetów czy mówią po angielsku, okazuje się, że jeden z nich mieszka w Londynie i przyjechał tutaj na wakacje. Wskazuje miejsce gdzie kupię znaczki i towarzyszy mi w drodze do księgarni. Rower przed pocztą pilnował mi strażnik, który zaoferował swoją pomoc. Wybieram kartkę i wracam na pocztę, kupuję znaczek i po sprawie (ciekaw jestem ile czasu minie aż kartka dotrze do Polski). Umówiliśmy się o 16 pod budynkiem ASCENTER więc mam jeszcze 35 minut, jadę więc pooglądać miasto, skręcam w pierwszą uliczkę, która wydała mi się interesująca. 5 sekund później woła mnie jakiś gość, machając do mnie ręką. Podjeżdżam i okazuje się, że jest to Kosovianin, który żonaty jest z Polką z Dąbrowy Górniczej. Gdy powiedziałem mu że pochodzę z Jaworzna zaczyna się śmiać z całej sytuacji. Świat jest mały ! Jest on właścicielem czegoś jak u nas mała kamienica, gdzie posiada bar, kasyno i mieszkania. Od razu mówi, żebym spoczął i zaproponował coś do picia więc w taki upał piwo jest najrozsądniejszym posunięciem. Rozmawiamy tylko kilkanaście minut, ponieważ ma jakieś spotkanie ale w jego miejsce przychodzi syn Bessart, na którego w Polsce mówią Zbyszek. Besso jak kazał na siebie mówić, każe przynieść dla mnie kolejne piwko. Mówię mu, że za 15 minut jestem umówiony z towarzyszami podróży pod ASCENTER. Besso proponuje, że podjedziemy tam samochodem i Tomek z Pawłem pojadą za nami i zjemy jakiś obiad. Wchodzimy już w czwórkę do restauracji jego przyjaciela. Tam siadamy i wybieramy zgodnie z zaleceniem Bessa wszystko co chcemy nie przejmując się pieniędzmi. Ja z Tomkiem bierzemy po tortilli, natomiast Paweł makaron Bolognesse. Generalnie na rachunek Bessa machnąłem pięć pysznych piwek 0,33 l oraz obiadek. Czy może być lepiej ??? W restauracji jest dużo przyjaciół Zbyszka, którzy przysiadają się do nas. Jeden z nich służył w Afganistanie z Polskimi żołnierzami. Nie da się pominąć faktu, że w Kosovie są najpiękniejsze kobiety w żyłach, których płynie albańska krew (oczywiście jest to moje zdanie, wypracowane na podstawie miejsc jakie udało mi się w życiu odwiedzić). Wszyscy, z którymi rozmawiamy namawiają nas żebyśmy jednak pojechali do Albanii, którą mieliśmy ominąć na naszej trasie. Myślę sobie teraz, że byłby to straszny błąd. W końcu decydujemy się na odwiedzenie Albanii. Dziękujemy bardzo Kosovsko-Polskiej rodzinie za gościnę i jedziemy do granicy z Albanią w stronę miasta Prizren. Gdy jesteśmy już gotowi do odjazdu przychodzi żona Polka z Dąbrowy. Nie może uwierzyć, że nas spotkała i bardzo się cieszy, rozmawiamy chwilę lecz śpieszy się ona na jakieś spotkanie, a my musimy jeszcze nabić dzisiaj trochę kilometrów. Po tak pysznym obiedzie dostajemy niezłego pałera do nóg i jedziemy parenaście kilometrów w granicach 30 km/h. Wyjeżdżamy na jedną z dwóch najwyższych przełęczy w Kosovie, gdzie stoją chłopaki z gruszkami na sprzedaż. Zagadują mnie chcąc mi sprzedać kilogram gruszek. Mówię im, że nie potrzebuje aż całego kilograma więc dają mi jedna na drogę. Na zjeździe z przełęczy osiągam swój max póki co czyli 64,5 km/h (rewelacyjny zjazd). Rozbijamy się 20-25 km od granicy z Albanią i idziemy spać. 2405 km za nami !!!
Ps. Besso w samochodzie mówi, że puści mi fajną polską piosenkę. Miał na myśli Daab – W moim ogrodzie

jeszcze parę zdjęć Skopje za dnia




... rany boskie

musiało się pojawić to zdjęcie :p


centrum Ferizaj


posiadłość ojca Bessa

drugi Pan od prawej miał problem z uśmiechem, twarda sztuka

zlaten dab i ojciec Zbyszka

czasem było wesoło

nic dodać nic ująć ... :*


cała rodzinka + żołnierz, który z Polakami w Afganistanie był

przełęcz i genialny zjazd




  • DST 119.98km
  • Czas 07:12
  • VAVG 16.66km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 21 - Cudowne Skopje

Poniedziałek, 5 sierpnia 2013 · dodano: 17.10.2013 | Komentarze 0

Wstajemy rano obudzeni płaczem i krzykiem dzieci. Wczoraj gdy się rozbijaliśmy było już ciemno dlatego nie widzieliśmy koło kogo się rozbijamy. Rano okazuje się, że są to dwie rodziny z Macedonii bądź Albanii ze swoimi dziećmi (przynajmniej tak wywnioskowałem ponieważ nie szło się dogadać). Strasznie mnie zdołował ten widok z rana: siedzące przed namiotami dwie rodziny, kompletnie nie wiedzące co zrobić z nadchodzącym dniem. Tomek miał do wymiany dętkę, z której wczoraj popołudniu ciągle schodziło powietrze, ja nie chciałem czekać i patrzeć na widok obok dlatego zebrałem się i pojechałem do centrum. Wypłaciłem pieniądze 500 dinarów, chcemy w Skopje zjeść kolację i napić się wina, które w sklepach są w bardzo dobrych cenach np. Wino z 2007 roku kosztuje na nasze około 13 zł. Czekam na Tomka i Pawła i kierujemy się do stolicy. Wczoraj od upału niesamowicie bolała mnie głowa i jeszcze na dodatek nie wiem gdzie mam okulary. Okulary musiałem zgubić, przegrzebałem całe sakwy dwa razy i ani śladu. Około godziny 15 dojeżdżamy do miasteczka Veles, pięknego miasteczka posadowionego przeważnie na skałach. Dzisiaj z perspektywy czasu chyba mogę powiedzieć, że było to najładniejsze mniejsze miasto podczas podróży. Odpoczywamy tam chwilę i jedziemy do Skopje, do którego mamy około 60 km. Jedziemy kawałek autostradą, lecz zaraz pojawiają się bramki więc musimy się ewakuować. Jedziemy jakąś boczną opustoszałą drogą obfitą w podjazdy, jeden liczył dobre 7 km. 25 km przed Skopje w końcu trafiamy na sklep więc kupujemy z Tomkiem po piwku na ochłodę, po lodzie i wodę. Pod sklepem siedzi trzech gości sączących również piwo. Jeden z nich odziwo mówi po angielsku więc się przysiadam i rozmawiamy parę minut. Kończę piwko i lecimy do celu. Bardzo szybkie tempo przez 20 km więc w centrum jesteśmy koło 20. Śmieszna sytuacja, pewien gość po 50-tce chce nas poholować swoim rowerem do centrum udowadniając, że jego maszyna nie jest taka zła, jak mówi ma 18 biegów i chcąc zaimponować prędkością jakąś potrafi rozwinąć prawie spalił nogi tak mocno pedałując. Gdy wyprzedzam go na podjeździe nazywa mój rower rakietą (haha). Dojeżdżamy do centrum i chcemy znaleźć jakiś hostel. Spotykamy dwie rodziny z Polski, które widząc flagę mówią dobry wieczór i kierują nas do hostelu gdzie sami nocują, mówią że płacą 10 euro od osoby. Dla nas jest to trochę za dużo przy założeniu taniego tripa. Jedziemy jednak się potargować i finalnie recepcjonista pozwala nam rozbić namioty na terenie hostelu w osłoniętym miejscu między hostelem a restauracją. Chłopak, z którym gadamy za godzinę ma być zmieniony więc mówi, że wszystko przekaże swemu koledze. My w tym czasie jedziemy pozwiedzać centrum. Skopje nocą to raczej najpiękniejsze miejsce jakie miałem okazje widzieć w swoim krótkim życiu. Przy fontannie zagaduje do mnie trzech gości narodowości polskiej, którzy również zwiedzają świat tyle, że na motorach. Po chwili dochodzą następni i gawędzimy chwilkę. Wieczorem w Skopje jest mnóstwo ładnych kobiet, także jeśli ktoś lubi popatrzeć tak jak ja to mógłby się tam rozmarzyć. Jest już 22 więc wracamy do hostelu, gdzie poznaje zmiennika imieniem Vlatko. Genialny gość w wieku 47 lat choć wygląda na 25 lat.Nie mogę w to uwierzyć, lecz okazuje się to być prawdą, ma dzieci w moim wieku. Puszcza mnie na komputer i daje skorzystać z internetu, parzy kawę w kuchence gazowej, podłącza wszystkie urządzenia do prądu i pozwala iść skorzystać z łazienki, żeby się ogolić i umyć. On jak i jego kolega bardzo by chcieli dać nam pokój lecz tłumaczą, że mieli by problemy z szefem. Vlatko pracował 10 lat w Amsterdamie na platformie wiertniczej, ma żonę, dwie córki oraz dwóch synów. Niesamowicie przyjazny człowiek, rozmawiamy prawie dwie godziny i idziemy spać. Nareszcie miałem okazję się ogolić (cudowne uczucie). Póki co na naszej drodze spotykamy niesamowicie przyjaznych ludzi, nie sposób o wszystkich pisać, z którymi urywamy krótkie rozmowy, którzy podnoszą kciuki w dopingującym geście i machają co chwilę. Skopje jest to miejsce, do którego z pewnością będę chciał wrócić. Rano wyruszamy do Kosova. Bye !!!


Veles, mega urocze miasteczko




każdy orze jak może, Pan w towarzystwie miłych zwierzaków ;)



wyraz twarzy Pana za mną - bezcenna


Skopje



47 letni serdeczny Vlatko




  • DST 119.56km
  • Czas 06:25
  • VAVG 18.63km/h
  • VMAX 42.50km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 20 - Macedonia - 6 kraj wyprawy

Niedziela, 4 sierpnia 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0

Wstajemy o 8 i jemy zabranego wczoraj arbuza na śniadanie, następnie jedziemy w kierunku granicy do, której mamy około 40 km. Do granicy docieramy około południa, na bramkach mnóstwo samochodów, spotykamy między innymi parę ze Świdnicy wracającą do Polski. Trochę stresu przy kontroli gdy celnik chcę ode mnie zieloną kartę, zaraz oczywiście się uśmiecha i mówi, że żartuje. Zaraz za granicą jemy drugie śniadanie, lecz ciężko wchodzi w taki ukrop. Zjeżdżamy z autostrady na drogę do Gevgelija. Dzisiaj jest niedziela więc w miasteczku jest bardzo spokojnie, ludzie siedzą w przy ulicznych knajpkach. Tomek wypłaca w bankomacie 1000 dinarów macedońskich nie znając kursu i po chwili dowiadujemy się, że 1 dinar to około 6,78 grosza. Ceny w sklepach w porządku, porównywalne do polskich, tylko chleb i woda jest wszędzie tańsza. Ja wypłacam 400 dinarów i robię pierwsze zakupy wydając 168 dinarów na piwko, 2 lody rożki, pasztet oraz dwa rogaliki. Ciężko jechać w takim upale, dlatego postanawiamy posiedzieć w cieniu. Mamy 47 km na liczniku i trzeba wrócić do codzienności czyli granicy 100 km dziennie. Plan jest taki, żeby dojechać do miasta Negotino gdzie na mapie oznaczony jest kemping. Droga do tego miasta jest cudowna, przypominająca trochę wyjazd z Bułgarii lecz w nieco innym klimacie. Była to z pewnością droga szybkiego ruchu, lecz widoki rekompensowały śmigające obok nas samochody. Dojeżdżamy do Negotino i okazuje się, że nie ma tam już kempingu, najpierw mówi mi o tym taxi driver a potem dwóch gości, którzy potwierdzają wersje taksówkarza i mówią, że śmiało możemy się rozbić za boiskiem do koszykówki, od którego staliśmy około 100 m. Przyjmujemy to do wiadomości lecz chcemy jeszcze zobaczyć centrum tego miasta. Po drodze mijam rowerzystę z Macedonii imieniem Done, który robi sobie rundkę po okolicy a mieszka w mieście obok. Rozmawiamy chwilę i podjeżdżamy do centrum jak się okazuję 12 tysięcznego miasta. Jest niedziela, życie tutaj wydaje się być bardzo spokojne, młodzież i starcy dominują na ulicach, często też widać całe rodziny z dziećmi. Bardzo dużo ludzi wychodzi z domów i celebruję dzień wolny. Mnie miasteczko spodobało się do tego stopnia, że pozwalam sobie na chwilę szaleństwa i kupuję 2 x 1,5 l piwa ze Skopje, które jest bardzo smaczne. Siedzimy pod fontanną do 23 i potem jedziemy za boisko celem rozbicia się. Okazuje się, że są tu już dwa rozbite namioty tutejszych z Macedonii. Rozbijamy się tuż obok, jutro już powinniśmy być w Skopje.
Pozdrawiam !!!

















  • DST 92.69km
  • Czas 05:11
  • VAVG 17.88km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 19 - Thessaloniki again

Sobota, 3 sierpnia 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 2

Wstajemy rano, jest sobota i już z samego rana ludzie przyjeżdżają na plażę. W nocy kilka razy wstawałem żeby się przewietrzyć chodząc po plaży, był niesamowity księżyc, tak pięknego jeszcze nie zdarzyło mi się oglądać. O 6 30 zgodnie z tym co mówił Kris powinien być wschód słońca więc wstaję o tej godzinie i podziwiam jakże piękny wschód słońca!!! Zbieramy się i jedziemy na plażę, na której spaliśmy zeszłej nocy z racji tego, że były tam toi toi oraz natrysk. Pływamy jeszcze godzinkę w morzu, jemy śniadanie, myjemy się i ruszamy do Thessalonik żeby trochę pozwiedzać to miasto. Okazuje się na prawdę bardzo ładne z ciekawym budownictwem, które oglądaliśmy z cytadeli, z której roztaczał się widok na całe miasto. Żeby pojechać na cytadelę namówiła nas polska rodzina, którą spotkaliśmy w tym mieście. Mówią, że również kiedyś jeździli z sakwami np. Po Norwegii, spotykamy również ciekawą mieszankę sakwiarzy: jeden to Słowak,a drugi pochodził z Hondurasu. Słowak przygodę zaczął w Austrii gdzie pojechał z siostrą, był w Czarnogórze i teraz śmiga po Grecji. Robimy sporo zdjęć tego dnia, jako że powoli opuszczamy Grecję i kierujemy się do Macedonii. Po drodze w Lidlu kupujemy butlę gazową do mojej kuchenki, na której wieczorem gotujemy ryż z sosem pomidorowym. Ryż był tani i nie zauważyłem, że jest on pakowany luzem bez woreczków . I jeszcze super premia owocowa na koniec dnia, przy drodze rosną pyszne winogrona, natomiast kawałek dalej w rowie leży kilka wielkich arbuzów. Jednego jemy na miejscu , a drugiego biorę na bagażnik. Zaczyna się powrót to Polski, najpierw Macedonia potem Kosovo. Grecja to z pewnością piękny kraj.


















  • DST 32.94km
  • Czas 02:11
  • VAVG 15.09km/h
  • VMAX 40.50km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 18 - Zasłużony odpoczynek

Piątek, 2 sierpnia 2013 · dodano: 16.10.2013 | Komentarze 0

Za nami świetna noc na plaży, którą popsuły trochę komary więc rozbiliśmy namioty żeby się przed nimi schować. Od rana słychać kojący szum morza i fal obijających o brzeg. Dużo młodzieży przychodzi nocą na plaże grupkami, siedzą, piją piwko, whisky palą jointy czemu towarzyszy wiele śmiechu. Tomek z Pawłem pojechali do sklepu a ja zabieram się za śniadanie czyli płatki z mlekiem, niestety jednak mleko się zepsuło od wczoraj. Tomek po minucie wraca bo złapał gumę więc bierze się za zmianę dętki a ja naprawiam prawy pedał, z którego wypadły mi jakimś cudem dwie śruby. W czasie napraw i pakowania podchodzi do nas murzyn sprzedający robione ręcznie opaski na rękę. Zaciekawiony naszymi rowerami, pyta się skąd jesteśmy. Tutaj zaczyna się trochę szalona historia, gdy Kelly dowiaduje się, że przyjechaliśmy z Polski wpada w szał radości bo okazuje się, że ma żonę Polkę, do której od razu dzwoni mówiąc, że spotkał Polaków, którzy przyjechali z Polski do Grecji na rowerach. W sumie póki co nic w tym dziwnego do czasu gdy podaje mi telefon i już w następnej sekundzie rozmawiam z jego żoną. Weronika ma 23 lata i pochodzi z Poznania lecz mieszka w Thessalonikach od maja 2012. Poznali się z Kellym (Nigeryjczykiem) na Facebooku. Rozmawiam z nią koło 10 minut, rozmowa się jakoś rozkręciła, mówi że za 2 tygodnie wraca do Polski autokarem. Z Kellym rozmawialiśmy jeszcze dobre 15 minut podczas, których to wyżalał się nam jakie ma problemy prawne, żeby dostać obywatelstwo oraz, że w Grecji kompletnie nie ma pracy. Kelly ma 29 lat i zajmuje się robieniem opasek na rękę. Każdemu z nas przypadła jakaś do gustu więc kupiliśmy po jednej. Robimy pamiątkowe foto i spadamy zmienić miejsce jadąc wzdłuż wybrzeża w stronę klifów. Dzisiaj dzień bardzo spokojny, przeznaczony na odpoczynek ponieważ jutro zawracamy w stronę Polski. Ratownik, z którym wczoraj rozmawiałem pyta czy wszystko jest okej i co teraz zamierzamy. Mówię mu, że jedziemy do Macedonii, a potem do Kosova na co siedzący obok Grek wtrąca się i mówi, że Macedonia jest tutaj, a my jedziemy do Fyrrom(Skopje). Nie wdając się w ich polityczne przekonania odpuszczam i jedziemy naprzód. Docieramy do klifów gdzie jest świetna plaża przypominająca mi dziką plażę w Chorwacji. Tam korzystam z okazji i proszę Panią z przyczepki, w której sprzedawała alkohole, napoje i jedzenie o naładowanie kamerki i telefonu. Rozmawiamy chwilę i jej również ciężko uwierzyć, że przyjechaliśmy z Polski na rowerach. Pyta mnie czy jestem katolikiem na co odpowiadam, że ateistą, mówi że każdy powinnien w coś wierzyć na co odpowiadam jej, że owszem wierzę...  Uśmiechem z obu stron kończymy rozmowę i podłącza mi urządzenia do prądu. Spędzamy tam parę godzin i decydujemy , że przejedziemy jeszcze kawałek wzdluż wybrzeża. Po drodze trafiamy na Lidl gdzie kupujemy parę rzeczy, ja kupuję dwa greckie piwa, jogurt oraz Choco Club, który właśnie się skończył a bez którego wyprawa nie mogła by się odbyć. Szukamy plaży i trafiamy na plażę niedaleko znanego tutaj baru Riviera, do której prowadzi nas najpierw pewna strażniczka, gdy wjechaliśmy w miejsce bez drogi dalej, a potem dwóch młodych chłopaków, którzy jechali za nami od Lidla też pod wrażeniem naszej podróży życzą nam powodzenia. W Grecji raczej nie ma problemu żeby się porozumieć po angielsku. Dzisiaj ostatnia noc na plaży, gdzie jest cudownie i dzieją się fajne rzeczy, a mianowicie Tomek z Pawłem idą do baru na plaży spytać o podładowanie telefonu, nie ma ich dobre 25 minut. W końcu Paweł przychodzi i mówi chodź do baru bo Tomek pije piwko i w barze rozmawia z dwoma Grekami barmanem oraz jego przyjacielem, który po pracy siedzi z kumplem i piję z nim towarzysząc mu. Idę do baru i zaczynamy rozmowę, którą trwała dobrą godzinę. Obydwaj panowie mają na imię Kris, jeden to barmana drugi jest topografem. Głównie rozmawialiśmy z Krisem topografem przy barze gdyż drugi był teoretycznie w pracy. Nieprawdopodobnie przyjaźni i sympatyczni ludzie, od razu zaproponowali mi coś do picia więc poprosiłem o wódkę, którą dostałem w szklance do drinków. Mieli tylko Polską wyborową, więc wypiłem z lodem, potem zaciekawiła mnie pewna maszyna robiąca coś jakby różowe kulki, Tomek mówi że w Polsce nazywa się to SNOFFY. Kris podał mi to również z wódką mówiąc, że smakuje super – miał rację. Potem znowu podał nam coś co nazwałbym mrożoną kawą, również genialne. W końcu spytałem czy mają coś w barze do jedzenia jako, że trochę mnie już ssało w żołądku. Wstał i powiedział, że zaraz wróci. Oczywiście nie chciał żadnych pieniędzy za picie ani jedzenie. Po chwili wraca z trzema hot dogami, gdy zjedliśmy poszedł po następne. Genialni i inteligentni ludzie mający świadomość sytuacji gospodarczej swojego kraju, gdzie 2 miliony ludzi nie ma pracy, a jeszcze mnóstwo nie jest zarejestrowanych jako bezrobotni. Narzekał na rząd oraz greków, którym nie chce się ruszyć tyłków na demonstrację tylko wolą siedzieć na facebooku( czyli podobnie jak w Polsce). Pytał jakie są ceny w Polsce oraz w jakim wieku zakłada się rodziny, w końcu spytaliśmy jak euro wpłynęło na ich gospodarkę, oczywiście odpowiedzieli, że fatalnie pogorszyło to stan życia. Bardzo fajny i sympatyczny wieczór z przyjaciółmi z Grecji ;)