Info
Ten blog rowerowy prowadzi kobi z miasteczka Kraków. Mam przejechane 13782.74 kilometrów w tym 163.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.43 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Czerwiec3 - 0
- 2014, Październik3 - 0
- 2014, Wrzesień16 - 10
- 2014, Sierpień31 - 7
- 2014, Lipiec9 - 4
- 2014, Czerwiec1 - 0
- 2013, Listopad1 - 0
- 2013, Wrzesień14 - 2
- 2013, Sierpień28 - 19
- 2013, Lipiec19 - 12
- 2013, Czerwiec1 - 1
- 2013, Maj5 - 1
- 2012, Listopad10 - 2
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień4 - 5
- 2012, Sierpień4 - 0
- 2012, Lipiec2 - 0
- DST 140.37km
- Czas 07:09
- VAVG 19.63km/h
- VMAX 58.60km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 22 - Malaga tiki taki i kasztanki
Środa, 13 sierpnia 2014 · dodano: 26.09.2014 | Komentarze 0
19:40
– zrobiłem przerwę na 20 minut, bo ławeczkę ładną wyczaiłem
przy morzu to sobie parę ciastek zjem. Dzisiejszy dzień jest chyba
rekompensatą za wczoraj...
Udaje
się wstać o 6:45 – start 7:30. Pierwsze 6 km to zjazd do
miasteczka El Burgo, potem 7,5 km podjazdu, który poszedł bez
większego wysiłku, następnie 16 km zjazdu przerywanego kilkoma
podjazdami nie dłuższymi niż 100 metrów. Jedzie się dobrze,
naprawdę dobrze, wczesny ranny start jest dużo lepszy niż
zwlekanie w śpiworze do 8. O 13:30 mam 80 km na liczniku i jestem w
Maladze. Po chwili zatrzymuje mnie koleś przy stoisku gdzie stał
rower z sakwami, na stoisku, ulotki, koszulki, breloczki. Była to
inicjatywa wspierająca walkę z leukemią. Javier miał przejechać
z Sevilli do Gijon, i zebrać trochę pieniędzy żeby pomóc
chorującym ;) Kupiłem bardzo ładny breloczek, który zawiesiłem
na kierownicy. Pomaga mi znaleźć informację turystyczną i
generalnie jest bardzo miły :) http://humabike.wordpress.com/ Oto stronka inicjatywy !
Jeżdżę
godzinę po centrum i potem jadę na plażę popływać, zjeść
kilogram nektarynek i poczytać książkę. Miasto bardzo przyjemne,
fajny klimat, ładne uliczki. Na jednej z takich uliczek kupuję
nowożeńcom (siostra i śwagier) magnez na lodówkę :) co za
szczodrość, co za hojność :P i wyjeżdżam poza miasto.
21:05
– obóz rozbity, ładny dystans, rowerowo dobry dzień, nierowerowo
też dobry, w Lidlu kupiłem podkoszulek hiszpanii z MŚ 2014, po
niewypale sprzedają po 1 euro, a podkoszulek elegancki :)
z Javierem
Malaga centrum
spoko koleś, spoko pieseł :)
wieczorny odpoczynek na herbatniki ...
- DST 90.22km
- Czas 06:08
- VAVG 14.71km/h
- VMAX 60.50km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 21 - Szukając cienia VIII
Wtorek, 12 sierpnia 2014 · dodano: 26.09.2014 | Komentarze 0
21:29
– zmiażdżony, zgnojony, dziś znowu piekło, momentami świeczki
w oczach, ewidentnie nie mogłem dzisiaj złapać rytmu. Co 10 minut
myślałem, żeby zakończyć na dziś jazdę, znaleźć cień i
najlepiej usnąć. Późny start po 9 rano, co chwila postoje, cały
dzień głodny jak fiks. Czasem mam wrażenie, że mój bagaż tego
roku waży za dużo, ponadto z plecakiem jedzie się fatalnie.
Wczoraj
na poboczu znalazłem nowiutkie sombrero, dużo ciekawych rzeczy
można znaleźć na poboczu. Profil dzisiejszej trasy trudny, koło
13 godziny robię postój na stacji na litrowe Cruz Campo, spotykam
kolesia z Manchesteru na przełajówce Specialized. Chwilę gadki i
jadę do miasta RONDA, Anglik bardzo polecał to miasto, a i tak
musiałem zrobić zakupy. Miasto może i fajne, ale skąd tam tylu
turystów ? Azjaci, Anglicy w przeważającej liczbie ? Coś ważnego
się stało w tym mieście o czym nie wiem ?? Pod koniec dnia miałem
małą wspinaczkę na Puerto del Viento 1190 mnpm. Widoczki bardzo
ładne i 3 km zjazdu w towarzystwie kozic górskich. Finalnie
rozbiłem namiot w pięknym miejscu w Parque Natural ;)
rower Anglika i piesek obrońca stacji
niewysoko, ale bardzo ładnie ;)
ptaszyskaaaa
dużo kozic ...
ta jedyna się nie wydygała :)
piątka :P
- DST 114.65km
- Czas 06:35
- VAVG 17.42km/h
- VMAX 43.20km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 20 - TODO BICI + Pedro Gasoliniera
Poniedziałek, 11 sierpnia 2014 · dodano: 26.09.2014 | Komentarze 0
Zeszłej
nocy nie spałem bo nie miałem ochoty na sen, za to teraz mam. 8:30
– wyjechanie za miasto okazało się niemożliwe, po 100 metrach
łapie kolejną gumę. Stwierdziłem, że poszukam jakiegoś sklepu
rowerowego w Sevilli, znalazłem lecz czynny od 10:30. Czekam dwie
godziny na ławce w nie najlepszym nastroju. Gość otwiera sklep i
okazuje się, że bike shop to dla nich sklep z motocyklami,
kompletny niewypał, gość nie mówi po angielsku, 2 godziny w
plecy, zakładam ostatnią dętkę i ostrożnie jadę do Alcala de
Guardia, gdzi przyjaciel Juana miał mi pięknie zrobić z kołem.
Mapę, którą dostałem za darmo na stacji przy wjeździe do
Hiszpanii to gorzej niż tragedia, brak numerów dróg na mapie i
skala 1:1000000, dlatego strasznie dużo pobłądziłem dzisiaj. W
końcu udaje mi się dojechać do TODO BICI, w sklepie ruch jak w
Chorzowie na meczu, czekam dobre 15 minut na swoją kolej i mówię,
„Me llamo Lukas, Soy de Polonia, Juan un Valenciana amigo:)”.
Gość nic nie kuma, więc proszę go na zewnątrz i pokazuje rower,
myślę sobie, że może Juan zapomniał zadzwonić ?? No nic
rozglądam się, wybieram koło, najlepsze jakie było w sklepie za
50 euro. Po chwili przychodzi Juan Pedro i uśmiecha się mówiąc do
kolegi, że ja El Polako, od tego momentu już wiedzialem, że
wszystko będzie dobrze, to był ten amigo. Wziął koło, przerzucił
kasete, oddał piastę, podciągnął hamulce i powiedział
„perfecto”. Wszystko zajęło mu około 20 minut. Dziękuje za
darmową pomoc i odjeżdżam, błądzić dalej. Przed 17 prawie ze
świeczkami w oczach zjeżdżam na stację i tutaj następuje lepsza
część dnia ;) Stację obsługuję 25 letni Pedro, mega sympatyczny
gość, bardzo pozytywnie wpływający na człowieka. Jak sam
powiedział jego angielski jest FATALO, więc próbowaliśmy się
porozumieć w jego języku co przysporzyło wiele śmiechu. Siedzę z
nim 2 godziny i odpoczywam po nieprzyjemnym dniu, co lepsze udało mi
się kupić dobrą mapę Andaluzji. Nawinąłem 2 tysiąc kilometrów
na zjechane, prawie łyse opony Schwalbe Citizen...
Niepozorny sklep, a w środku pełno ludzi !
bardzo duży nacisk kładzie się w Hiszpanii na znaki poziome i pionowe informujące o ruchu rowerowym
Pedro !!! Mega pozytywna osoba ;)
- DST 92.65km
- Czas 04:33
- VAVG 20.36km/h
- VMAX 55.70km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 19 - Sevilla, pęknięta obręcz, hostel TRIANA
Niedziela, 10 sierpnia 2014 · dodano: 26.09.2014 | Komentarze 2
30
km przed Sevillą pęka mi obręcz koła, po minucie 4 kolarzy
zatrzymuje się i pyta co jest grane – pokazuje im, że nie jest
najlepiej. Naradzają się chwilę i mówią „follow us”. 25 km
na holowniku i dojeżdżamy do jednego z ich amigo, który miał coś
zaradzić. Niestety amigo nie miał nowego koła więc jeden z
kolarzy Juan zaprasza do siebie żeby coś zjeść i napić się. Po
dwóch godzinach opuszczam jego piękny dom, Juan był kiedyś
zawodowym kolarzem ale miał wypadek i skończył karierę ;) Dostaję
zimne piwko, ogromną kanapkę z szynką i propozycje popływania w
basenie, próbujemy rozmawiać trochę po hiszpańsku. Juan daje mi
namiar na swojego przyjaciela, który ma sklep rowerowy parę
kilometrów za Sevillą, mówi żebym kupił koło jakie mi pasuje a
on mi wszystko złoży do kupy.
Jadę
do Sevilli, znaleźć jakiś hostel. Spotykam dwie dziewczyny i pytam
czy może wiedzą gdzie znajdę jakiś tani hostel. Dają mi namiar
na hostel, w którym nocowały zeszłej nocy. 15 euro za nocleg ze
śniadaniem w hostelu TRIANA, mega klimatyczne miejsce, ludzie z
całego świata. Jeden z nich Scott z USA ma ze sobą gitarę, w
hostelu jest druga więc gramy razem, najpierw na dachu hostelu, a
potem w centrum Sevilli, zarabiając sobie na wieczorne piwko. Bardzo
fajni ludzie, częstują piwem, sangrią, i różnymi smakołykami do
palenia. Do 3 w nocy rozmawiałem z bardzo fajną dziewczyną, pół
Tajlandką, pół Francuzką, jej drzewo genealogiczne było tak
pokręcone, że w życiu o czymś takim nie słyszałem. Resztę nocy
spędziłem przed komputerem hostelowego komputera słuchając muzyki
i gadając ze Anną – Słowenką, która miała nocną zmianę ;)
buuuu
na holowniku ...
w domu Juana
sam Juan
hostel TRIANA, chill na hamakach
Scott i ja...
nocne pogaduchyyy,,
wnętrze również przyjemne ;)
- DST 123.78km
- Czas 06:42
- VAVG 18.47km/h
- VMAX 60.80km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 18 - Andaluzja - START !
Sobota, 9 sierpnia 2014 · dodano: 26.09.2014 | Komentarze 0
21:26
– dzisiaj naprawdę ciężko, temperatura zmiażdżyła mnie
totalnie, Max z licznika to 49,8 stopni C. Wstałem o 6:45, nie
jadłem nic, szybko się zebrałem i 7:15 byłem już w drodze. Do
granicy miałem nieco ponad 40 km. 7 km przed Hiszpanią zatrzymałem
się w kawiarence w Ficalho i zamówiłem Cafe Grande. Usiadłem przy
stoliku uzupełniając newsy w grupie „Rowerowelove Spain-
Portugal” na facebooku. Po kawce, toaleta i w drogę. Koło 11
wjeżdżam do prowincji Andaluzja, krajówka N433 to na przemian
tarka lub dobra nawierzchnia. Ciągle już myślę o Velecie, ale to
jeszcze 400-500 km. Dzisiaj nie dość, że miażdżące temperatury,
to droga też średnio przyjemna. Parę kilometrów podjazdu po
tarce, chwilę płasko, podjazd, płasko, 100 metrów zjazdu,
podjazd. Jestem kompletnie wycieńczony ;) O 13:30 zatrzymuje się w
restauracji przy drodze, kupuje dwa zimne piwka, dostaje do tego
pomidorki na talerzu i oglądam przez chwilę idiotyczną corridę w
tv. Biorę zapas wody z baru i jadę dalej w tym piekle. Po 16 w
końcu mogę zrobić większe zakupy w mieście Cortegana. Wchodzę
do Mercadony, szwędam się po sklepie, do końca nie wiedząc co
kupić. Finalnie kupiłem 10 parówek, sos bolognese, 6 bułek,
zielony napój, 2 piwa bez alkoholu, kilogram nektarynek i chipsy.
Kasjerka zagaduje skąd jestem, mówię że z Polski i jeżdżę
sobie na rowerze, pyta czy nie beznadziejnie tak samemu i że gdzie
śpię i mówi o koncercie dziś o północy w zamku zespołu
grającego celtycką muzykę. Lubię celtycką muzykę, tylko że
była dopiero 16, dziewczyna pracowała do 21:30 i nie wiedziałem co
miałbym ze sobą zrobić do tego czasu, więc podziękowałem i
pojechałem dalej. Potem żałowałem, było minęło. Wychodzę ze
sklepu, połykam browara, znajduję kawałek cienia i gotuję
parówki. Chwila odpoczynku, drugie piwko i start, podjeżdżam
dalej. Godzina 19 – wjeżdżam do miasteczka Aracena w celu
schłodzenia się i dychnięcia godzinkę. Rynek, stoliki na
zewnątrz, dużo ludzi, zamawiam zimne San Miguel, gość mówi 2
euro, to była chyba wyjątkowa cena tylko dla mnie bogatego Włocha
turystę. Nie chce się dopytywać co tak drogo, i tak za bardzo nie
potrafię, wifi no funciona ale 0,33l San Miguel smakuje wybornie,
krople wody spływają po zmrożonej szklance, a ja czytam „Makaron
w sakwach”. Ludzie mnie obserwują, czuje się jak gwiazda
Hollywood, urocze miasteczko zgodnie z założeniem opuszczam o 20 i
nagle jakby ręką odjął, zjazdy, dużo zjazdów, prędkość ponad
50 km/h, kilometry wpadają, kolana bolą, altacet w ruch !
Ps. Spotkałem dzisiaj sakwiarza z Bułgarii w wieku 50-60 lat, który prowadził rower pod górkę, pogadaliśmy trochę po rusko-hiszpańsku bo rabotał 14 goda w Corteganie i polaka jakiegoś spotkał i za dużo wina wypili i dzisiaj nie jest w formie. Ale dlaczego o nim wspominam ? Ponieważ miał ciekawy bagaż, z tyłu dwie sakwy 25 litrowe, a na bagażniku, walizka do samolotu z kółkami i na walizce torba na siłownie. To jest HARDCORE !! :))
on the road ...welcome to hell :)
Aracena ...
- DST 100.49km
- Czas 04:46
- VAVG 21.08km/h
- VMAX 56.50km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 17 - BEJA i poranne łatanie !
Piątek, 8 sierpnia 2014 · dodano: 26.09.2014 | Komentarze 0
7:30
– z otwartego na oścież okna widać budzące się do życia
miasto, spokój, harmonia ;) Od dziś kocham Grandole, jeden market,
dwie restauracje i parę przydrożnych kawiarenek. Aktualnie siedzimy
z Danielem w jednej z nich obserwując spokojne życie mieszkańców
!
Wypiliśmy
po dwie kawy i nadszedł czas żeby się pożegnać i kontynuować
własne drogi, mega pozytywnie wpłynęło na mnie spotkanie Daniela.
11:30
– nie zdołałem przejechać nawet 1,5 km, flak z tyłu. Nie wiem
gdzie podziałem łatki, a opona przebita na wylot. Poszedłem 200
metrów do warsztatu samochodowego z oponą w ręce, mając nadzieje,
że chłopy mi pomogą. Wchodzę do środka, żywej duszy nie ma,
pukam do biura gdzie siedzi dwóch gości, kiwają głową z lewa na
prawo, nic nie rozumiałem. Po chwili pokazuje ręką żeby zaczekać,
przychodzi pracownik i woła mnie do samochodu. Wiezie mnie gdzieś,
a rower z wszystkimi klamotami leży przy drodze. Dojechaliśmy –
sklep rowerowy, właściciel mówi po angielsku, cudownie, przykleja
dwie spore łaty wewnątrz opony i daje zestaw do łatania na
przyszłość. Dziękuje za pomoc, a pracownik z warsztatu odwozi
mnie w miejsce gdzie zostawiłem rower. Bardzo uprzejmi ludzie :)
16:06
wjechałem do miasta BEJA, gotuję spagetti bolognese, jestem
strasznie głodny, mam ławeczkę i śliczny zamek naprzeciw siebie.
Kilometry wpadają powoli, czas na sjestę ! Po sytym obiedzie,
wszedłem zobaczyć zamek, na ganku przed zamkiem była informacja,
wchodzę, standardowe pytanie czy habla ingles i jak zwykle odpowiedź
just a little bit. Okazało się, że pani mówiła bardzo
przyjemnie, nawet zaczęła mnie zagadywać, skąd jadę, czy sam, że
jak to tak samemu, że mam bardzo ładny tatuaż, że naprawdę
ładny. Gdy już mnie zachęciła do rozmowy i usiadłem w środku,
nagle zaczęli schodzić się turyści i niestety na tym koniec, a
szkoda bo sympatyczna pani :)) Zaznaczyła mi na mapie gdzie mogę
spróbować kupić mapę Andaluzji. No to jadę, jeden hipermarket ze
wszystkim, potem drugi, zrezygnowany pytam dziewczyny przeglądające
książki w sklepie czy mówi po angielsku, tak mówi, dużo lepiej
ode mnie ;) Zaproponowała, że pochodzi ze mną po sklepach, w
których istnieje możliwość zdobycia mapy. Kilka sklepów, coś
tam było tylko skala nie ta, 1:1000000 (ewentualnie do podtarcia).
Po 45 minutach bezowocnych poszukiwań i towarzyszącej temu miłej
rozmowie, zaproponowałem usiąść gdzieś i napić się czegoś.
Pierwsza propozycja piwo – nie lubi, druga propozycja kawa – nie
smakuje jej ;), więc zaproponowałem iść do kawiarenki i tam coś
wybierzemy. Spędziłem z Teresą 3 godziny, super dziewczyna,
studiuję inżynierię środowiska w Lizbonie, 22 lata, teraz jest na
wakacjach w swoim rodzinnym mieście u rodziców, niedługo jedzie na
północ Węgier na erazmusa, zaprosiłem serdecznie do Polski.
Gadaliśmy o wszystkim, nawet do tego stopnia, że zwierzyła mi się,
że 3 lata chorowała na białaczkę, większość czasu spędzając
w szpitalu, na szczęście leczenie zakończyło się sukcesem.
Niesamowite jak zestresowana była opowiadając o tym, mówi że
teraz 100 razy bardziej docenia małe codzienne rzeczy.
Uwielbia
Dire Straits, więc gdy zdradziłem jej, że miałem okazję być na
koncercie Marka Knopflera, strasznie się cieszyła. Mnóstwo
tematów, od muzyki, filmu, sportu do głębokich życiowych
rozważań. BEJA – 35 tysięcy ludzi, świetne miasto. Bardzo
polubiłem Portugalię z momentem gdy zacząłem zagłębiać się w
mniejsze miasta, ciaśniejsze uliczki i pochowane kawiarenki. O 20
żegnam się z Teresą ogromnym uściskiem, wymiana bransoletek i
kontaktów i w drogę Amigo. Godzina 20 a ja na liczniku mam 62 km,
nie wiem dlaczego ale tego dnia chciałem dobić do setki. Nagle
jakbym dostał torpedę do nóg, 20,30,40,50 km/h przy prawie
płaskiej nawierzchni. Do rowerzystów – znacie to uczucie kiedy
czasem ledwo jedziecie 15 km/h, a czasem w takich samych warunkach
35-40 km/h. Sam nie umiem tego wytłumaczyć, w sumie po co ?
21:42
za namiotem odgłosy jakby mój kot Lilka wymiotował kłakami, może
to żaba, może wąż, którego widziałem przed chwilą.
Parę
kilometrów przed rozbiciem namiotu, jakaś kobieta jadąca
samochodem, zrównała się ze mną prędkością, wiozła dwa psy na
tylnym siedzeniu, spytała czy mam gdzie spać, pokazałem na namiot
i podziękowałem ;) Kolejny cudowny dzień!!!
widok na miasteczko Grandola z okna pensjonatu
i poranna kawa z Danielem
niespełna 1,5 km po kawie ;)
w sklepie rowerowym
a może CUBA ??
ładny zamek
typowe uliczki małych miasteczek
Teresa :)
- DST 112.32km
- Czas 06:13
- VAVG 18.07km/h
- VMAX 56.80km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 16 - Dwa promy + NIEMIEC Daniel
Czwartek, 7 sierpnia 2014 · dodano: 26.09.2014 | Komentarze 0
Udało
się wstać o 6:40, kawałek od drogi na plaży był prysznic, a że
było wcześnie i nie było ludzi skorzystałem z okazji. Super
uczucie choć na 15 minut być świeżym ;) Po godzinie byłem w
Lizbonie, stolica, dużo ludzi, strome uliczki, żółte tramwaje,
lekkie zagubienie... Po dwóch godzinach wyjechałem ze stolicy i
wziąłem prom z Lizbony do Cristo Rei, następnie drogą krajową
N10 jechałem w kierunku Setubal z sakwiarzem z Portugalii. Nie mówił
po angielsku, a portugalski i hiszpański wcale nie są tak bardzo
podobne ;) więc rozmowa była właściwie niemożliwa. W Setubal
znowu przeprawa promowa do Troi a potem cudowny 20 km odcinek wzdłuż
rzeki i oceanu. W pewnym momencie zatrzymałem się przy drodzę,
żeby sprawdzić jak pięknie może wyglądać plaża w tym miejscu.
15 minut spaceru przez wydmy i mogłem zamoczyć nogi w oceanie,
cudowna plaża, zero ludzi i przestrzeń. Posiedziałem 20 minut,
zjadłem parę herbatników, i wróciłem do pedałowania. Droga jak
na pustyni, 43 stopnie, nie byłem w stanie jechać szybciej niż 17
km/h mimo płaskiego terenu. Udało mi się tego dnia dojechać do
Grandoli, małego miasteczka, skierowałem się do miejskiego
supermarketu i kupiłem sobię dwa piwka na ochłodę. Miasteczko
wydawało się puste lecz niesamowicie klimatyczne i spokojne. W
pewnym momencie do sklepu wchodzi chłopak w kapeluszu i macha mi
ręką, skończyłem akurat drugie piwo i poszedłem po jeszcze
jedno. Zagadałem do niego słysząc, że mówi po angielsku. Okazało
się, że jest Niemcem, ma na imię Daniel, jest architektem i
przeszedł francuski szlak Camino de Santiago, a co najlepsze idzie
dalej na nogach do Faro na samo południe Portugalii. Wypiliśmy
razem na pewno koło 10 piw, z nikim jeszcze tak dobrze mi się nie
rozmawiało po angielsku jak z Danielem ! Po dwóch godzinach przy
sklepie, powiedział żebym szedł z nim, że spyta właściciela
pensjonatu, w którym wziął pokój czy mogę się przespać u niego
w pokoju (wiem od razu myślisz, że cioty ;)) Strasznie sympatyczny
starszy pan nie miał nic przeciwko. Wziąłem prysznic, zrobiłem
pranie i przygotowałem spagetti. Zarówno ja wykończony upalnym
dniem jak i Daniel swoją pieszą wędrówką usnęliśmy koło 1 w
nocy oglądając portugalską telenowelę. Niesamowity gość !!!
who is Jackie ??
pierwszy prom...
po drodze urwały mi się paski z sandałów, na szczęście miałem szybkozłączki :)
a za wydmą ...
jeszcze kawałek ...
piękna plaża :)
wieczorny przystanek pod sklepem
ulubiona Grandola
chwilę po toalecie, piesek przyszedł do nas ;)
hehe, świetny człowiek :)
- DST 114.18km
- Czas 06:03
- VAVG 18.87km/h
- VMAX 69.80km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 15 - Cabo da Roca
Środa, 6 sierpnia 2014 · dodano: 25.09.2014 | Komentarze 0
Godzina
11, zrobiłem sobie postój w pięknym miejscu nad oceanem, ławeczka
na klifie, herbatniki i głowa pełna rozmyślań. Zdecydowałem się
jechać do Cabo Raso więc rano wyruszyłem przed Dymitrijem.
Zauważyłem na mapie możliwość skręcenia parę kilometrów
wcześniej w drogę N247, lecz musiałem kawałek zawrócić. Jak się
okazało po 7 km, nie znalazłem tej drogi i operator wózka
widłowego potwierdził, że przeoczyłem zjazd i żebym lepiej
wrócił. No to wróciłem, jadę sobie, jadę a ze skrzyżowania
kawałek od miejsca noclegu wyjeżdża Dymitrij, beka jak cholera,
cóż za synchronizacja. Pojechałem z nim 0,5 km i skręciłem we
właściwą drogę. Przez chwilę myślałem, że to jakiś znak i
powinienem siąść mu na kole i jechać prosto do Lizbony … Nie
zrobiłem tak i wiecie co ? Jakoś poczułem więcej przestrzeni
jadąc sam, zero ograniczeń, zero ciśnienia. Nie twierdzę, że 3
dni jazdy z Dimką nie były mi potrzebne. Z pewnością było,
miałem towarzystwo, co wieczór kolację, wino, nadrobiłem słaby
początek...
16:30
jestem w Cascais, miałem zamiar nocować na najdalej wysuniętym na
zachód punkcie europy, lecz było tam zbyt dużo ludzi, tłoczno,
oddychać się nie dało. Jadę więc wzdłuż oceanu w stronę
Lizbony, może podjadę jeszcze 10 km w tym kierunku. Teraz
odpoczywam na świetnym parkingu dla rowerów, z plastykowymi
kanapami (mimo, że plastykowe to bardzo wygodne). Piję Super Bock i
czytam książkę co jakiś czas leniwie spoglądając w dal
oceanu... Na dniach muszę pomyśleć o campingu, zregenerować się,
pranie zrobić, dostałem detergent do prania od Dimki i spray na
owady. Nie wiem dlaczego wstaję tak późno, wyruszam codziennie o 9
zamiast o 7. Od jutra plan pobudki o 6 i startu o 7 rano, pozwoli mi
to na więcej odpoczynku w ciągu dnia, zwłaszcza podczas
największych upałów, a po drugie szkoda marnować dnia.
1500
km za mną, dzisiaj też osiągnąłem ładną prędkość 69,8 km/h.
Dzisiaj też hardkorowy wiatr, który z lekkiego zjazdu rozpędzał
mnie nawet do 50 km/h z kolei z dużych zjazdów nie pozwalał jechać
więcej niż 15 km/h gdy wiał przeciwnie. Za tydzień może już uda
się podjechać Pico del Veleta :)
przerwa na herbatniki...
pokrzywione drzewaaaaaaaaaaaaa
najdalej na zachód ...
rowerowy parking
- DST 169.39km
- Czas 07:29
- VAVG 22.64km/h
- VMAX 55.70km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 14 - Ostro na kole ruska
Wtorek, 5 sierpnia 2014 · dodano: 25.09.2014 | Komentarze 0
19:58
– jesteśmy jakieś 50-55 km od Lizbony. Ciężki gorący dzień i
spory dystans. Dymitrij ma dobry rower na długie dystanse, koła 28
cali, 1,5 cm grubość opony i przełożenia w piaście. Podobny
rower miał Mark Beaumont, który pobił rekord i objechał świat w
niecałe 200 dni. Zastanawiam się dziś cały dzień czy jutro
jechać z ruskiem do Lizbony, wziąć noc w hostelu, pooglądać
miasto w nocy czy jechać na zachód od Lizbony przy samym oceanie i
pojechać na najdalej wysunięty na zachód punkt Europy, posiedzieć
trochę, poczytać na spokojnie, bo ostatnie 3 dni są gonitwą. Z
jednej strony dobrze bo nadrobiłem trochę słaby początek, a z
drugiej strony nie chce się śpieszyć … Dzisiaj bardziej w głąb
lądu, dużo wielkich pól uprawnych, ładny zamek w Obidos i ciekawe
miasto Nazare. Portugalia przypomina mi klimatem bardzo Rumunię,
którą wspominam bardzo pozytywnie z zeszłorocznej wyprawy (patrz
wyprawa Grecja+Bałkany 2013). Kolejny raz załapałem się na
kolację, z pełnym żołądkiem mogę iść przespać kwestia
jutrzejszej trasy, nie lubię stolic państw europejskich, tam
wszystko jest wysokie, szybkie, za szybkie. Dzisiaj też debiut w
krzakach po 14 dniach
- DST 118.41km
- Czas 06:04
- VAVG 19.52km/h
- VMAX 46.90km/h
- Sprzęt GT Avalanche 1.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 13 - Źle wychowany portugalski koń !!!
Poniedziałek, 4 sierpnia 2014 · dodano: 25.09.2014 | Komentarze 0
Pobudka
8:30, start 10. Rano mieliśmy niemałe zamieszanie z koniem, który
uciekł z ogrodzonego terenu i chciał zjeść nasze sakwy i namioty
;) Na prawdę mnóstwo strachu i śmiechu zarazem, koniuszy ubrudził
mi sakwy swoimi odchodami gdy stanął na nie kopytami, miażdżąc
zawartość, jakoś udało nam się spakować i uciec...
Rano
zakupy w Lidlu, ja czekam przed sklepem, po chwili wychodzi Dymitrij
z 10 piwami 0,3l < 1% alkoholu. Żeby nie być dłużnym dokupiłem
wino w kartonie za 0,99 euro ;) Koło 14 pojechaliśmy nad ocean w
Vagos, tam w informacji turystycznej po 10 minutowej rejestracji
udało się skorzystać z wifi. Zarejestrowała mnie 20 letnia
Portugalka z bardzo dobrym angielskim, studentka księgowości,
bardzo w porządku dziewczyna. 2 godziny odpoczynku, plażowanie,
surfowanie w internecie i ruszamy dalej, cudowną pustą drogą,
wzdłuż której ciągnął się piękny las z lewej i prawej strony,
jak w innym wymiarze ;) Dymitrij znów przygotował pyszną kolację
zakrapianą winem PORTO.
Dzisiaj
też przed południem na bazarze w Portugalii kupiłem okulary
przeciwsłoneczne, gość wystartował z ceną 10 euro, lecz
krakowskim targiem doszliśmy do 5 euro ;) …
Isn't he lovely ???
piękna droga wzdłuż lasu...
Dimka