Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi kobi z miasteczka Kraków. Mam przejechane 13782.74 kilometrów w tym 163.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.43 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kobi.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

RoweroweLove Spain-Portugal...

Dystans całkowity:6037.60 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:347:20
Średnia prędkość:17.38 km/h
Maksymalna prędkość:71.50 km/h
Liczba aktywności:55
Średnio na aktywność:109.77 km i 6h 18m
Więcej statystyk
  • DST 118.63km
  • Czas 07:52
  • VAVG 15.08km/h
  • VMAX 53.80km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 26 - Tańczący z wiatrami

Niedziela, 17 sierpnia 2014 · dodano: 27.09.2014 | Komentarze 0

14:53 – nie mam siły dłużej walczyć z wiatrem, który chce mnie zawrócić do Malagi. Rzuca mną jak szmatą na zjazdach, a na podjazdach nie jadę więcej niż 6 km/h. Wiatr wzmógł się już wczoraj przed północą, namiot ledwo wytrzymał w posadach. Dzisiaj start 7:50, rano przyjemnie koło 20 stopni C, teraz ponad 40. Zatrzymałem się celem zrobienia obiadu, lecz przy próbie odpalenia kuchenki, kartusz z gazem okazał się pusty, więc póki co nici z obiadu, muszę zdobyć nowe wkłady. Czuje się dziś kiepsko... Humor poprawia miasteczko Sorbas, które wyglądało cudownie w niedzielny wieczór. Dzisiaj też dzień z kategorii tych, że masz wrażenie jechania ciągle pod górkę.
19:54 – namiot rozbity przy drodze, WIND MADE MY DAY 
rozstałem się dzisiaj ze znalezionym jakiś czas temu sombrero, może następny podróżnik znajdzie kontynuując jego historie 

chłopaki trochę poprawiły humor tego dnia ... 
Jesteś szaleni ? 

Route 2 809 515 - powered by www.bikemap.net




  • DST 68.09km
  • Czas 03:56
  • VAVG 17.31km/h
  • VMAX 56.30km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 25 - Chillout in Pitres

Sobota, 16 sierpnia 2014 · dodano: 27.09.2014 | Komentarze 0

Jest po 14 – jestem po śniadaniu i obiedzie „menu del dia” i genialnym deserze Natillas Caseras ;), którego wziąłem dwie porcje. Pokochałem ten deser, coś w stylu pudingu z cynamonem i rozpuszczonymi herbatnikami.
Spałem aż do 10, nawet nie nastawiałem budzika, wyregulowałem przerzutki i podciągnąłem trochę hamulec z przodu i poczytałem książkę. 21:35 – rozłożyłem namiot za opuszczonym budynkiem przyj rozjeździe dróg. Wystartowałem dziś o 16, godzinę zajęło mi porządkowanie i rozmieszczenie rzeczy w sakwach. Mając wszystko na ziemi, podzieliłem rzeczy na te, które używam bardzo często, prawie codziennie i te, które używam raczej awaryjnie. Jakoś udało się spakować tak, żeby sakwy ważyły podobnie. Potem wytrzepałem namiot z piachu, okruchów, trawy, owadów. Udało mi się dzisiaj przejechać prawie 70 km, w niecałe 4 godziny, droga wciąż bardzo urokliwa. Koło 19 napadł mnie straszny głód, stan posiadania to pół paczki herbatników, jest sobota wieczór, wiedziałem że nie mogę tego tak zostawić i muszę spróbować gdzieś kupić chleb. Zdecydowałem, że zjadę do miasteczka Alcolea. Pierwsze Cafe Bar, pytam „Donde puedo comprar pan ?”(Gdzie mogę kupić chleb), jeden facef pijący piwo, będący zarazem jedynym klientem tego wieczoru kręci głową i coś bełkocze żeby spróbować wyżej w mieście. Jadę dalej, pytam miejscowego pijaczka o to samo, mógłby mówić do mnie po chińsku wyszło by na to samo. Jego pijany hiszpański równał się dla mnie chiński. Kawałek dalej wchodzę do Bar Club Whisky i tutaj chce się na chwilę zatrzymać... W miasteczku widziałem może 10-15 osób przejeżdżając przez nie. Ale to miejsce Bar Club Whisky, w środku wyglądało jak dobry bar w Krakowie, jedynym problemem było, że nikogo nie było w środku, aż żal się robi patrząc na młodego barmana przecierającego szklanki. W życiu nie spodziewałbym się takiego baru w takim małym miasteczku. Barman mówi mi, że wszystko już pozamykane jest, że sobota wieczór, ale mówi że obok jest piekarnia, idzie ze mną kawałek i mówi, że zamknięte. Krzywię twarz z niezadowolenia, chyba było widać, że głodny jestem, może teraz jemu zrobiło się mnie żal i zapukał do środka wołając ANA. Młoda dziewczyna otworzyła i sprzedała mi dwie weki, jedna ogromna, druga o połowę mniejsza. Chłopak z baru uratował mi nic i jutrzejszy poranek, bo w nocy pewnie nie usnąłbym z głodu i rano głodował. Gdyby nie późna pora 20:30 chętnie bym zamówił piwo w jego barze ale zaczynało się ściemniać, ja musiałem znaleźć miejsce na nocleg i zdecydować, którą drogą jutro jechać. Dzisiaj lajtowy dzień, regenerujący organizm ;) Do jutra !!! 

gorąco polecam, wystarczy wpisać na youtube i znajdziecie przepis ;)) 

w Hiszpanii Cafe Bar są wszędzie... 

Route 2 809 510 - powered by www.bikemap.net




  • DST 81.84km
  • Czas 08:51
  • VAVG 9.25km/h
  • VMAX 52.40km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 24 - Pico del Veleta 3396 m

Piątek, 15 sierpnia 2014 · dodano: 27.09.2014 | Komentarze 2

22:55 – właśnie przejrzałem zdjęcia z dzisiejszego dnia, jest ich ponad 100. Czas spędzony dziś na rowerze to prawie 9 godzin, strasznie dużo emocji i wewnętrznej walki. Udaje mi się zacząć jazdę o 7 rano, szaro buro więc pierwszy raz włączam lampkę z tyłu. Miałem plan podjechać pod camping, który znajdował się niecałe 4 km dalej i spytać czy mogę wziąć tylko prysznic przed podjazdem. Była 7:25 a recepcja startowała od 8:30 więc postanowiłem wejść i się obsłużyć. Prysznic pychota, można zaczynać podjazd jak nowo narodzony. Początek jako taki, 5 km w miarę nachylenie łagodne, wjeżdżam do małego miasteczka, panowie kierują mnie na właściwą drogę i zaczęło się. Podjazd o nachyleniu 17-22 %, przez 6-7 kilometrów. Od 1500 mnpm nachylenie jest łagodniejsze i można jechać bez postojów co 50 metrów. Wspinam się wspinam powoli, końca nie widać, ani żadnych punktów gdzie można by wodę uzupełnić. Tak przy okazji dzisiaj jest państwowe święto w Hiszpanii ;)
Koło 15 udaje mi się zdobyć szczyt, 12 km przed nim kończy się droga dla samochodów, wstęp tylko dla pieszych i rowerzystów. Bardzo dużo rowerzystów dzisiaj podjeżdżało ze mną tylko, że na szosówkach bez walizek :) Nie mogę powiedzieć, żeby droga z Granady na Pico del Velete jakoś mnie urzekła widokami, uważam że Transfogaraska 7c w Rumunii w stronę szczytu ładniejsza. Ale to co widziałem pchając rower i czasami zjeżdżając z Velety do Pitres zmiażdżyło mózg. Tutaj karpaty muszą ustąpić miejsca Sierra Nevada. Coś pięknego dla oka, cudo, miód malina.
Było tak … podjeżdżając myślałem już tylko o tym, że jak wjadę to potem mam 40 km zjazdu, i to była moja motywacja gdy na przełożeniu 1x1 robiłem serpentyny. Z 40 km teoretycznego zjazdu ponad 10 prowadziłem rower, 15 km zjeżdżałem po kamieniach i głazach z prędkością poniżej 15 km/h i resztę zjechałem z prędkością koło 20 km/h. Mnóstwo hiszpańskich „puta” padło dzisiaj na trasie. Przynajmniej 100 razy myślałem, że zaraz pęknie kolejna obręcz, pękną szprychy, zerwę bagażnik, złapie gumę. Sakwy wypadły z tylko raz, gdy zahaczyłem o duży głaz. Wertepy masakryczne, jak droga do żwirowni nad rzeką ;))
Na pewnym odcinku nie było żywego ducha w promieniu kilkunastu kilometrów, a ja nie wiedziałem czy dobrze jadę, czy powinienem był skręcić gdzieś, brak jakichkolwiek znaków. Byłem strasznie głodny i zmęczony i trochę wystraszony gdzie jestem. Chciałem już dojechać do miasteczka, zobaczyć samochód, domek, krowę, cokolwiek. Gdy już byłem zrezygnowany, słyszę za mną odgłos silnika samochodu, zatrzymuje go i pytam gdzie jesteśmy, z uśmiechem powiedział że w Hiszpanii, w górach Sierra Nevada, naprawdę bardzo dobry żart ale nie wtedy :). Z twarzą zagubionego dziecka pytam czy to dobra droga do Capileiry, odpowiedź brzmiała tak, odzyskałem nadzieję, że uda mi się jeszcze dojechać gdzieś gdzie jest camping. Marzyłem o tym, żeby wziąć prysznic, byłem cały z pyłu i odpocząć !!! Patrze na mapę, PITRES i znaczek namiotu, późno było ale zaryzykowałem. 21:10 na szczęście dwie starsze Hiszpanki siedziały jeszcze przed recepcją, 11 euro, rozkładam się, 2 piwka, 5 hotdogów i 35 minut pranie ciuchów. Jutro zamierzam odpocząć i dopiero po południu wyjechać w stronę Valencii.
„Musze odpocząć” - ( scena na plaży z Dnia Świra – Koterskiego) 





państwowe święto w Hiszpanii, dlatego bardzo wielu rowerzystów dzisiaj podjeżdżało :) 
Pico del Veleta 3396 mnpm 
Pico Bene :p 
słit focia
 


piękny zjazd ... 

piękne widoki podczas spaceru farmera i "zjazdu" 





przejezdny odcinek 

Route 2 809 500 - powered by www.bikemap.net




  • DST 120.36km
  • Czas 08:22
  • VAVG 14.39km/h
  • VMAX 60.80km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 23 - Podjeżdżanie, szczytowanie...

Czwartek, 14 sierpnia 2014 · dodano: 27.09.2014 | Komentarze 0

Hejka, nie wiem co napisać, to był najbardziej hardkorowy dzieńw mojej sakwiarskiej karierze. Nie wiem ile z tych 120 km dzisiaj było podjazdem, ale z pewnością większość. Nie wiem też jak po ponad 30 km podjeździe w upale udało mi się wykrzesać siły, wjechać do Granady i zacząć podjeżdżać Veletę. Zastanawiałem się czy próbować podjechać jeszcze 3,5 km do campingu, ale nie byłoby szans. Głowa sama leci mi do spania, kolana wyją o altacet, a ja jestem w dziwnym transie. Podjazd na Transfogaraszę w rumuńskich karpatach w porównaniu z tym dzisiaj był o wiele przyjemniejszy. Dzisiaj dużo godzin jazdy, wczesny start i w głowie już tylko jutrzejszy podjazd na Pico del Velete 3396 mnpm. Przed snem jeszcze wyczyściłem łańcuch i nasmarowałem, żeby jutro ładnie pracował. Sama Granada to turystyczna mekka, jakbym miał dużo dineros do wydania to super, a tak to mogę się oblizać po popękanych wargach. Nawet podjechałem pod Alhambre i spytałem Cuanto cuesta para entrada ? Ale usłyszałem, że bilety można kupić dopiero na jutro bo full :)) 











HARDCORE SWEET DAY :))

Route 2 809 494 - powered by www.bikemap.net




  • DST 140.37km
  • Czas 07:09
  • VAVG 19.63km/h
  • VMAX 58.60km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 22 - Malaga tiki taki i kasztanki

Środa, 13 sierpnia 2014 · dodano: 26.09.2014 | Komentarze 0

19:40 – zrobiłem przerwę na 20 minut, bo ławeczkę ładną wyczaiłem przy morzu to sobie parę ciastek zjem. Dzisiejszy dzień jest chyba rekompensatą za wczoraj...
Udaje się wstać o 6:45 – start 7:30. Pierwsze 6 km to zjazd do miasteczka El Burgo, potem 7,5 km podjazdu, który poszedł bez większego wysiłku, następnie 16 km zjazdu przerywanego kilkoma podjazdami nie dłuższymi niż 100 metrów. Jedzie się dobrze, naprawdę dobrze, wczesny ranny start jest dużo lepszy niż zwlekanie w śpiworze do 8. O 13:30 mam 80 km na liczniku i jestem w Maladze. Po chwili zatrzymuje mnie koleś przy stoisku gdzie stał rower z sakwami, na stoisku, ulotki, koszulki, breloczki. Była to inicjatywa wspierająca walkę z leukemią. Javier miał przejechać z Sevilli do Gijon, i zebrać trochę pieniędzy żeby pomóc chorującym ;) Kupiłem bardzo ładny breloczek, który zawiesiłem na kierownicy. Pomaga mi znaleźć informację turystyczną i generalnie jest bardzo miły :) http://humabike.wordpress.com/ Oto stronka inicjatywy !
Jeżdżę godzinę po centrum i potem jadę na plażę popływać, zjeść kilogram nektarynek i poczytać książkę. Miasto bardzo przyjemne, fajny klimat, ładne uliczki. Na jednej z takich uliczek kupuję nowożeńcom (siostra i śwagier) magnez na lodówkę :) co za szczodrość, co za hojność :P i wyjeżdżam poza miasto.
21:05 – obóz rozbity, ładny dystans, rowerowo dobry dzień, nierowerowo też dobry, w Lidlu kupiłem podkoszulek hiszpanii z MŚ 2014, po niewypale sprzedają po 1 euro, a podkoszulek elegancki :) 
 
z Javierem 
Malaga centrum 


spoko koleś, spoko pieseł :) 
wieczorny odpoczynek na herbatniki ...

Route 2 809 489 - powered by www.bikemap.net




  • DST 90.22km
  • Czas 06:08
  • VAVG 14.71km/h
  • VMAX 60.50km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 21 - Szukając cienia VIII

Wtorek, 12 sierpnia 2014 · dodano: 26.09.2014 | Komentarze 0

21:29 – zmiażdżony, zgnojony, dziś znowu piekło, momentami świeczki w oczach, ewidentnie nie mogłem dzisiaj złapać rytmu. Co 10 minut myślałem, żeby zakończyć na dziś jazdę, znaleźć cień i najlepiej usnąć. Późny start po 9 rano, co chwila postoje, cały dzień głodny jak fiks. Czasem mam wrażenie, że mój bagaż tego roku waży za dużo, ponadto z plecakiem jedzie się fatalnie.
Wczoraj na poboczu znalazłem nowiutkie sombrero, dużo ciekawych rzeczy można znaleźć na poboczu. Profil dzisiejszej trasy trudny, koło 13 godziny robię postój na stacji na litrowe Cruz Campo, spotykam kolesia z Manchesteru na przełajówce Specialized. Chwilę gadki i jadę do miasta RONDA, Anglik bardzo polecał to miasto, a i tak musiałem zrobić zakupy. Miasto może i fajne, ale skąd tam tylu turystów ? Azjaci, Anglicy w przeważającej liczbie ? Coś ważnego się stało w tym mieście o czym nie wiem ?? Pod koniec dnia miałem małą wspinaczkę na Puerto del Viento 1190 mnpm. Widoczki bardzo ładne i 3 km zjazdu w towarzystwie kozic górskich. Finalnie rozbiłem namiot w pięknym miejscu w Parque Natural ;) 




rower Anglika i piesek obrońca stacji 

niewysoko, ale bardzo ładnie ;) 
ptaszyskaaaa 
dużo kozic ... 

ta jedyna się nie wydygała :)
 
piątka :P
 

Route 2 809 482 - powered by www.bikemap.net




  • DST 114.65km
  • Czas 06:35
  • VAVG 17.42km/h
  • VMAX 43.20km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 20 - TODO BICI + Pedro Gasoliniera

Poniedziałek, 11 sierpnia 2014 · dodano: 26.09.2014 | Komentarze 0

Zeszłej nocy nie spałem bo nie miałem ochoty na sen, za to teraz mam. 8:30 – wyjechanie za miasto okazało się niemożliwe, po 100 metrach łapie kolejną gumę. Stwierdziłem, że poszukam jakiegoś sklepu rowerowego w Sevilli, znalazłem lecz czynny od 10:30. Czekam dwie godziny na ławce w nie najlepszym nastroju. Gość otwiera sklep i okazuje się, że bike shop to dla nich sklep z motocyklami, kompletny niewypał, gość nie mówi po angielsku, 2 godziny w plecy, zakładam ostatnią dętkę i ostrożnie jadę do Alcala de Guardia, gdzi przyjaciel Juana miał mi pięknie zrobić z kołem. Mapę, którą dostałem za darmo na stacji przy wjeździe do Hiszpanii to gorzej niż tragedia, brak numerów dróg na mapie i skala 1:1000000, dlatego strasznie dużo pobłądziłem dzisiaj. W końcu udaje mi się dojechać do TODO BICI, w sklepie ruch jak w Chorzowie na meczu, czekam dobre 15 minut na swoją kolej i mówię, „Me llamo Lukas, Soy de Polonia, Juan un Valenciana amigo:)”. Gość nic nie kuma, więc proszę go na zewnątrz i pokazuje rower, myślę sobie, że może Juan zapomniał zadzwonić ?? No nic rozglądam się, wybieram koło, najlepsze jakie było w sklepie za 50 euro. Po chwili przychodzi Juan Pedro i uśmiecha się mówiąc do kolegi, że ja El Polako, od tego momentu już wiedzialem, że wszystko będzie dobrze, to był ten amigo. Wziął koło, przerzucił kasete, oddał piastę, podciągnął hamulce i powiedział „perfecto”. Wszystko zajęło mu około 20 minut. Dziękuje za darmową pomoc i odjeżdżam, błądzić dalej. Przed 17 prawie ze świeczkami w oczach zjeżdżam na stację i tutaj następuje lepsza część dnia ;) Stację obsługuję 25 letni Pedro, mega sympatyczny gość, bardzo pozytywnie wpływający na człowieka. Jak sam powiedział jego angielski jest FATALO, więc próbowaliśmy się porozumieć w jego języku co przysporzyło wiele śmiechu. Siedzę z nim 2 godziny i odpoczywam po nieprzyjemnym dniu, co lepsze udało mi się kupić dobrą mapę Andaluzji. Nawinąłem 2 tysiąc kilometrów na zjechane, prawie łyse opony Schwalbe Citizen...

Niepozorny sklep, a w środku pełno ludzi ! 

bardzo duży nacisk kładzie się w Hiszpanii na znaki poziome i pionowe informujące o ruchu rowerowym

Pedro !!! Mega pozytywna osoba ;)

Route 2 809 477 - powered by www.bikemap.net




  • DST 92.65km
  • Czas 04:33
  • VAVG 20.36km/h
  • VMAX 55.70km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 19 - Sevilla, pęknięta obręcz, hostel TRIANA

Niedziela, 10 sierpnia 2014 · dodano: 26.09.2014 | Komentarze 2

30 km przed Sevillą pęka mi obręcz koła, po minucie 4 kolarzy zatrzymuje się i pyta co jest grane – pokazuje im, że nie jest najlepiej. Naradzają się chwilę i mówią „follow us”. 25 km na holowniku i dojeżdżamy do jednego z ich amigo, który miał coś zaradzić. Niestety amigo nie miał nowego koła więc jeden z kolarzy Juan zaprasza do siebie żeby coś zjeść i napić się. Po dwóch godzinach opuszczam jego piękny dom, Juan był kiedyś zawodowym kolarzem ale miał wypadek i skończył karierę ;) Dostaję zimne piwko, ogromną kanapkę z szynką i propozycje popływania w basenie, próbujemy rozmawiać trochę po hiszpańsku. Juan daje mi namiar na swojego przyjaciela, który ma sklep rowerowy parę kilometrów za Sevillą, mówi żebym kupił koło jakie mi pasuje a on mi wszystko złoży do kupy.
Jadę do Sevilli, znaleźć jakiś hostel. Spotykam dwie dziewczyny i pytam czy może wiedzą gdzie znajdę jakiś tani hostel. Dają mi namiar na hostel, w którym nocowały zeszłej nocy. 15 euro za nocleg ze śniadaniem w hostelu TRIANA, mega klimatyczne miejsce, ludzie z całego świata. Jeden z nich Scott z USA ma ze sobą gitarę, w hostelu jest druga więc gramy razem, najpierw na dachu hostelu, a potem w centrum Sevilli, zarabiając sobie na wieczorne piwko. Bardzo fajni ludzie, częstują piwem, sangrią, i różnymi smakołykami do palenia. Do 3 w nocy rozmawiałem z bardzo fajną dziewczyną, pół Tajlandką, pół Francuzką, jej drzewo genealogiczne było tak pokręcone, że w życiu o czymś takim nie słyszałem. Resztę nocy spędziłem przed komputerem hostelowego komputera słuchając muzyki i gadając ze Anną – Słowenką, która miała nocną zmianę ;) 



buuuu 
na holowniku ... 
w domu Juana 

sam Juan 

hostel TRIANA, chill na hamakach

Scott i ja... 

nocne pogaduchyyy,, 

wnętrze również przyjemne ;)

Route 2 809 470 - powered by www.bikemap.net




  • DST 123.78km
  • Czas 06:42
  • VAVG 18.47km/h
  • VMAX 60.80km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 18 - Andaluzja - START !

Sobota, 9 sierpnia 2014 · dodano: 26.09.2014 | Komentarze 0

21:26 – dzisiaj naprawdę ciężko, temperatura zmiażdżyła mnie totalnie, Max z licznika to 49,8 stopni C. Wstałem o 6:45, nie jadłem nic, szybko się zebrałem i 7:15 byłem już w drodze. Do granicy miałem nieco ponad 40 km. 7 km przed Hiszpanią zatrzymałem się w kawiarence w Ficalho i zamówiłem Cafe Grande. Usiadłem przy stoliku uzupełniając newsy w grupie „Rowerowelove Spain- Portugal” na facebooku. Po kawce, toaleta i w drogę. Koło 11 wjeżdżam do prowincji Andaluzja, krajówka N433 to na przemian tarka lub dobra nawierzchnia. Ciągle już myślę o Velecie, ale to jeszcze 400-500 km. Dzisiaj nie dość, że miażdżące temperatury, to droga też średnio przyjemna. Parę kilometrów podjazdu po tarce, chwilę płasko, podjazd, płasko, 100 metrów zjazdu, podjazd. Jestem kompletnie wycieńczony ;) O 13:30 zatrzymuje się w restauracji przy drodze, kupuje dwa zimne piwka, dostaje do tego pomidorki na talerzu i oglądam przez chwilę idiotyczną corridę w tv. Biorę zapas wody z baru i jadę dalej w tym piekle. Po 16 w końcu mogę zrobić większe zakupy w mieście Cortegana. Wchodzę do Mercadony, szwędam się po sklepie, do końca nie wiedząc co kupić. Finalnie kupiłem 10 parówek, sos bolognese, 6 bułek, zielony napój, 2 piwa bez alkoholu, kilogram nektarynek i chipsy. Kasjerka zagaduje skąd jestem, mówię że z Polski i jeżdżę sobie na rowerze, pyta czy nie beznadziejnie tak samemu i że gdzie śpię i mówi o koncercie dziś o północy w zamku zespołu grającego celtycką muzykę. Lubię celtycką muzykę, tylko że była dopiero 16, dziewczyna pracowała do 21:30 i nie wiedziałem co miałbym ze sobą zrobić do tego czasu, więc podziękowałem i pojechałem dalej. Potem żałowałem, było minęło. Wychodzę ze sklepu, połykam browara, znajduję kawałek cienia i gotuję parówki. Chwila odpoczynku, drugie piwko i start, podjeżdżam dalej. Godzina 19 – wjeżdżam do miasteczka Aracena w celu schłodzenia się i dychnięcia godzinkę. Rynek, stoliki na zewnątrz, dużo ludzi, zamawiam zimne San Miguel, gość mówi 2 euro, to była chyba wyjątkowa cena tylko dla mnie bogatego Włocha turystę. Nie chce się dopytywać co tak drogo, i tak za bardzo nie potrafię, wifi no funciona ale 0,33l San Miguel smakuje wybornie, krople wody spływają po zmrożonej szklance, a ja czytam „Makaron w sakwach”. Ludzie mnie obserwują, czuje się jak gwiazda Hollywood, urocze miasteczko zgodnie z założeniem opuszczam o 20 i nagle jakby ręką odjął, zjazdy, dużo zjazdów, prędkość ponad 50 km/h, kilometry wpadają, kolana bolą, altacet w ruch !

Ps. Spotkałem dzisiaj sakwiarza z Bułgarii w wieku 50-60 lat, który prowadził rower pod górkę, pogadaliśmy trochę po rusko-hiszpańsku bo rabotał 14 goda w Corteganie i polaka jakiegoś spotkał i za dużo wina wypili i dzisiaj nie jest w formie. Ale dlaczego o nim wspominam ? Ponieważ miał ciekawy bagaż, z tyłu dwie sakwy 25 litrowe, a na bagażniku, walizka do samolotu z kółkami i na walizce torba na siłownie. To jest HARDCORE !! :)) 

on the road ...
 
welcome to hell :)
 


Aracena ...
Route 2 808 860 - powered by www.bikemap.net




  • DST 100.49km
  • Czas 04:46
  • VAVG 21.08km/h
  • VMAX 56.50km/h
  • Sprzęt GT Avalanche 1.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień 17 - BEJA i poranne łatanie !

Piątek, 8 sierpnia 2014 · dodano: 26.09.2014 | Komentarze 0

7:30 – z otwartego na oścież okna widać budzące się do życia miasto, spokój, harmonia ;) Od dziś kocham Grandole, jeden market, dwie restauracje i parę przydrożnych kawiarenek. Aktualnie siedzimy z Danielem w jednej z nich obserwując spokojne życie mieszkańców !
Wypiliśmy po dwie kawy i nadszedł czas żeby się pożegnać i kontynuować własne drogi, mega pozytywnie wpłynęło na mnie spotkanie Daniela.
11:30 – nie zdołałem przejechać nawet 1,5 km, flak z tyłu. Nie wiem gdzie podziałem łatki, a opona przebita na wylot. Poszedłem 200 metrów do warsztatu samochodowego z oponą w ręce, mając nadzieje, że chłopy mi pomogą. Wchodzę do środka, żywej duszy nie ma, pukam do biura gdzie siedzi dwóch gości, kiwają głową z lewa na prawo, nic nie rozumiałem. Po chwili pokazuje ręką żeby zaczekać, przychodzi pracownik i woła mnie do samochodu. Wiezie mnie gdzieś, a rower z wszystkimi klamotami leży przy drodze. Dojechaliśmy – sklep rowerowy, właściciel mówi po angielsku, cudownie, przykleja dwie spore łaty wewnątrz opony i daje zestaw do łatania na przyszłość. Dziękuje za pomoc, a pracownik z warsztatu odwozi mnie w miejsce gdzie zostawiłem rower. Bardzo uprzejmi ludzie :)
16:06 wjechałem do miasta BEJA, gotuję spagetti bolognese, jestem strasznie głodny, mam ławeczkę i śliczny zamek naprzeciw siebie. Kilometry wpadają powoli, czas na sjestę ! Po sytym obiedzie, wszedłem zobaczyć zamek, na ganku przed zamkiem była informacja, wchodzę, standardowe pytanie czy habla ingles i jak zwykle odpowiedź just a little bit. Okazało się, że pani mówiła bardzo przyjemnie, nawet zaczęła mnie zagadywać, skąd jadę, czy sam, że jak to tak samemu, że mam bardzo ładny tatuaż, że naprawdę ładny. Gdy już mnie zachęciła do rozmowy i usiadłem w środku, nagle zaczęli schodzić się turyści i niestety na tym koniec, a szkoda bo sympatyczna pani :)) Zaznaczyła mi na mapie gdzie mogę spróbować kupić mapę Andaluzji. No to jadę, jeden hipermarket ze wszystkim, potem drugi, zrezygnowany pytam dziewczyny przeglądające książki w sklepie czy mówi po angielsku, tak mówi, dużo lepiej ode mnie ;) Zaproponowała, że pochodzi ze mną po sklepach, w których istnieje możliwość zdobycia mapy. Kilka sklepów, coś tam było tylko skala nie ta, 1:1000000 (ewentualnie do podtarcia). Po 45 minutach bezowocnych poszukiwań i towarzyszącej temu miłej rozmowie, zaproponowałem usiąść gdzieś i napić się czegoś. Pierwsza propozycja piwo – nie lubi, druga propozycja kawa – nie smakuje jej ;), więc zaproponowałem iść do kawiarenki i tam coś wybierzemy. Spędziłem z Teresą 3 godziny, super dziewczyna, studiuję inżynierię środowiska w Lizbonie, 22 lata, teraz jest na wakacjach w swoim rodzinnym mieście u rodziców, niedługo jedzie na północ Węgier na erazmusa, zaprosiłem serdecznie do Polski. Gadaliśmy o wszystkim, nawet do tego stopnia, że zwierzyła mi się, że 3 lata chorowała na białaczkę, większość czasu spędzając w szpitalu, na szczęście leczenie zakończyło się sukcesem. Niesamowite jak zestresowana była opowiadając o tym, mówi że teraz 100 razy bardziej docenia małe codzienne rzeczy.
Uwielbia Dire Straits, więc gdy zdradziłem jej, że miałem okazję być na koncercie Marka Knopflera, strasznie się cieszyła. Mnóstwo tematów, od muzyki, filmu, sportu do głębokich życiowych rozważań. BEJA – 35 tysięcy ludzi, świetne miasto. Bardzo polubiłem Portugalię z momentem gdy zacząłem zagłębiać się w mniejsze miasta, ciaśniejsze uliczki i pochowane kawiarenki. O 20 żegnam się z Teresą ogromnym uściskiem, wymiana bransoletek i kontaktów i w drogę Amigo. Godzina 20 a ja na liczniku mam 62 km, nie wiem dlaczego ale tego dnia chciałem dobić do setki. Nagle jakbym dostał torpedę do nóg, 20,30,40,50 km/h przy prawie płaskiej nawierzchni. Do rowerzystów – znacie to uczucie kiedy czasem ledwo jedziecie 15 km/h, a czasem w takich samych warunkach 35-40 km/h. Sam nie umiem tego wytłumaczyć, w sumie po co ?
21:42 za namiotem odgłosy jakby mój kot Lilka wymiotował kłakami, może to żaba, może wąż, którego widziałem przed chwilą.
Parę kilometrów przed rozbiciem namiotu, jakaś kobieta jadąca samochodem, zrównała się ze mną prędkością, wiozła dwa psy na tylnym siedzeniu, spytała czy mam gdzie spać, pokazałem na namiot i podziękowałem ;) Kolejny cudowny dzień!!! 
widok na miasteczko Grandola z okna pensjonatu 
i poranna kawa z Danielem 
niespełna 1,5 km po kawie ;) 
w sklepie rowerowym 
a może CUBA ?? 
ładny zamek 
typowe uliczki małych miasteczek 
Teresa :)

Route 2 808 853 - powered by www.bikemap.net